Nie tak dawno temu skończyłam czytać "Lolitę" Nabokova. Obejrzałam z trudem wersję z 1997 roku (Ach, ten Jeremy Irons jako Humbert, niczym wyjęty z książki!), i dochodzę do kilku wniosków. Nie wiem kiedy, ale zaznaczyłam ten film, jako "nie interesuje mnie". Czuję, że popełniłam błąd. Po przeczytaniu książki chyba muszę obejrzeć kolejne dzieło, bo może w końcu poznam odpowiedź na pytanie, co takiego pociągającego dla dojrzałych mężczyzn jest w młodych dziewczętach. Jednak co ma "Lolita" do tego filmu? Tutaj mamy do czynienia z postacią Angeli Hayes. Nazwisko w mojej opinii bardzo podobne do jakże kontrowersyjnej (acz mnie niezmiernie wkurzającej) Dolores Haze (potem Schiller). Czy jestem dziwna?