Joel Schumacher nigdy nie był geniuszem kina, ale przynajmniej dostarczał rozrywki na wysokim poziomie. Jego ekranizacja "Czasu zabijania" Grishama była bardzo przyzwoita, a takie filmy jak "Bez skazy" czy "Upadek" zgrabnie łączyły wątki thrillera z niebanalnym kinem artystycznym. Niestety, Schumacher jako już ponad 70 letni reżyser nie jest w stanie nawet zbliżyć się do swoich najlepszych osiągnięć, oferując co najwyżej oglądalną przeciętność. Bo niczym więcej nie jest film "Trespass".
Z jego sztucznością i toporności dobrze koresponduje tradycyjnie fatalny polski tytuł. Komu wpadło do durnego łba używanie słowa "anatomia" w tytule rozrywkowego filmu? Takie tytuły sprawdzały się 40 lat temu, a i to w innych gatunkach. Trochę szkoda aktorów: Nicole Kidman i Cage'a. Obydwoje mają w swoim dorobku role znakomite, średnie i po prostu kiepskie. Szkoda, że tym razem powiększyli tę ostatnią kategorię.
Zwłaszcza w końcówce film robi wrażenie pastiszu. W nieskończoność jest ogrywany jeden chwyt: jedna z postaci ucieka przed oprawcami, kamera pokazuje tylko bliski plan, nie widzimy, co się dzieje dookoła, a za moment pozytywny bohater niespodziewanie wpada na zaczajonego bandytę, W lesie, w kuchni, na schodach. Zło jest wszędzie. No i skomplikowanie końcówki. Po kolei: oni pokonują jego, on ich, oni ją, ona jego. Wolty, zwroty, kolejne kulminacje - zbyt liczne, żeby nadążać emocjonalnie. I obowiązkowy bliski plan, w którym nie widzimy, co jest poza kadrem. A tam - zaskoczenie! - czai się zbir.
Joel Schumacher jest jak starszy emeryt, który wciąż powtarza te same anegdoty, w dodatku używając tych samych słów i zwrotów. Ale że jest dobrym rzemieślnikiem, film mimo wszystko daje się oglądać. Stąd 6/10.
Zapraszam na moją stronę: http://www.rekomendacje.npx.pl