Po niemałym sukcesie dobrej, choć jakby nie patrzył odgrzewanej fabularnie ''Obecności'' Jamesa Wan'a, Leonetti postanowił postraszyć widza bardzo istotnym ''rekwizytem'' z horroru Malezyjczyka, czyli demoniczną lalką Annabelle. Wielbiciele kina grozy wiedzą o tym, iż twórcy od dawien dawna lubią sięgać po rożnego rodzaju ''kukiełki'', by mrozić krew w żyłach. Dzieje się tak, gdyż od zawsze lalki w horrorach cieszyły się ''złą'' sławą, napędzając tym samym spiralę strachu w widzu.
Często opętane przez złe moce, wykorzystywane w kulcie voodoo, czy mające bezpośredni wpływ na niecodzienne zachowania ludzi, potrafią podnieść ciśnienie oglądającemu i sprawić, by przez jego ciało przeszyły ciarki.
Jak przystało na ''nowoczesny'' horror, ważnym elementem jest jego strona techniczna (niektórzy twierdzą, dla mnie to nie do przyjęcia, że sama fabuła i aktorstwo mają się do niej nijak), a więc stopniowanie napięcia, budowanie niepokojącej atmosfery, tego wszystkiego co ma wywołać dreszczyk emocji.
Początek filmu Leonetti'ego rusza ostrym uderzeniem, które tylko jeszcze bardziej zaostrza apetyt. Wiedząc jak wielki potencjał drzemie w Annabelle, oczekiwania widzów, były przynajmniej na miarę ''Obecności''.
Oczywiście nikt nie łudzi się zasiadając przed tv (czy w kinie), że mroczny, miażdżący klimat będzie towarzyszył nam przez 90 minut, ale Amerykanin biorąc ten temat na warsztat, zawiesił sam sobie wysoko poprzeczkę.
Annabelle pojawia się jako ‘’prezent’’ dosyć szybko, ale długo przyjdzie nam czekać, zanim wkroczy do akcji, choć szczerze powiedziawszy ''akcja'' z jej udziałem ogranicza się do nawiedzania przez nią różnych przedmiotów. O krwawych obrazkach z udziałem demonicznej zabawki w ogóle....zapomnijmy. To nie Chucky, nie uświadczymy więc ciosów zadawanych nożem, lub biegania po domu z pochodnią.
Tytułowa bohaterka pojawia się od czasu do czasu w oku kamery, niestety na złość nam, jej oko, nawet ...nie drgnie. Okazuje się, że zostaje ona zepchnięta na drugi plan, a pierwszy Leonetti przeznacza dla Mii i diabła we własnej osobie. Paradoksalnie to nie Annabelle będzie inicjatorką najmocniejszych scen w filmie, których i tak jest jak na lekarstwo.
Początek, który zaczyna się ciekawie, przeradza się w ...melodramatyzm, spowodowany wymuszonymi, sztucznymi, przynudzającymi rozmowami małżeństwa spodziewającego się dziecka. Można przegapić fragment, gdy człowiek przestaje angażować się w ich życie i zaczyna już tylko czekać na sceny ze strachem i przerażeniem w roli głównej.
Gdy opętana przez zło córka sąsiadów, wraz ze swoim równie nawiedzonym chłopakiem atakuje dom młodej pary, w widzu uruchamia się przekonanie, ślepa nadzieja, że właśnie nadszedł najwyższy czas na nadanie filmowi szybszego tempa. Jest to jednak złudne myślenie, bo przez kolejne minuty ''wlepiamy'' się ponownie w smętną fabułę.
Reżyser nie zadbał również o mroczniejszą, gęściejszą atmosferę, a zdjęcia w które ''poszedł'' Kniest, w większości są robione za dnia. Mocnych scen, takich jak ta w windzie i piwnicy, kręconych w zaciemnieniach, jest niewiele i stanowią one raptem wyjątek. Ale żeby nie było, wymienione powyżej oraz maksymalnie dwie inne, równie ciekawe (zwłaszcza jedna cholernie mocna), są godne uwagi i zapamiętania. Szkoda tylko, że przy ilości scen, które robiły wrażenie u Wan'a, ciężko uznać ''Annabelle'' za niezły horror.
Głowna bohaterka (de facto przecież kto inny miał być na pierwszym planie) Mia, w drugiej części filmu, gdy zaczyna bardziej ''węszyć'' w ochronie przed swoim nienarodzonym dzieciątkiem, w końcu nadaje charakteru swojej postaci. Grana przez Annabelle Wallis Mia (przypadkowa zbieżność imion z lalką) wyrzucając z siebie emocje (lęk, przerażenie itp), staje się dosyć wiarygodna, co może zaowocować wyższym notowaniem wśród kinomanów.
Pozostali jednak grają bardzo przeciętnie, a Ward Horton wręcz słabo.
''Annabelle'' to sporo wytartych klisz, wtórność, mało takiej Annabelle jakiej byśmy sobie życzyli, a także snująca się pierwsza część filmu, a mimo to nie jest to horror, który wypadałoby przekreślić. Tak nierówny film może otrzymać ode mnie standardowo 5/10. Leonetti'emu dziś średnio wyszło straszenie…. Może następnym razem...
Mój podziw dla Ciebie nad rozkładaniem filmu na cząsteczki nie maleje :) Ja nie mam jednak tyle zapału. I może to ten brak zapału zawyżył ocenę.
Przede wszystkim nastawiłam się na bardzo, bardzo kiepski film, ale ciekawość była większa. Mile się zaskoczyłam, bo nie było źle. Świadomie nie łączyłam postaci Annabelle z Obecnością, co autorzy chcieli koniecznie podkreślić w pierwszej scenie i wspominając o "małżeństwie" (w domyśle Warrenów) w czasie filmu. Podeszłam do tego filmu na zasadzie "Ot, kolejny Chucky, czy choćby lalka z Martwej Ciszy". I to właśnie uratowało ocenę, bo przy Chucky'm ten film odstaje od przeciętności - wg mojej skromnej opinii.
Pozdrawiam :)
Nie pozostaje nic innego niż przyznanie racji.
Brakuje mi tu tylko zwrócenia uwagi na bardzo dobrą stronę techniczną filmu. Mimo wszystko zdjęcia są świetne (choć rzeczywiście mogłoby być ciemniej), montaż i dźwięk również zasługują na pochwałę.
Poza tym całkiem nieźle oddano lata 60.
Zgadzam się z autorem wątku w 100%. Film składa się z paru dobrych scen bardzo zmarnowanych. Potencjał był duży, ale niestety nie wyszło. Pierwsze co rzuca się w oczy to niemrawe dialogi małżeństwa, bardzo sztuczne i nieprzekonujące.
Naprawdę dobre poruszające sceny (np. ta w piwnicy) zostają przerwane zbytnią dosłownością (po co ten diabeł na schodach).
Najbardziej jednak zawodzi zakończenie, stworzone jakby na siłę, nieprzemawiające zupełnie do mnie i mało logiczne.