Film w dużej mierze skupił się na konfliktach powstających w wyniku zderzania się dwóch kultur, wręcz dwóch światów - Amerykanie vs Latynosi. Reżyser podkreśla w nim, że nawet posiadanie obywatelstwa USA nie oznacza automatycznie uznawania takiej osoby przez społeczeństwo za Amerykanina.
W kuchni obok Latynosów pracują również Amerykanie - np. Max od hamburgerów, który jest poirytowany tym, że połowa załogi ciągle trajkocze w przeróżnych hiszpańskich dialektach Ameryki Łacińskiej, mimo że w są w USA i u nich w pracy ogólnie rozmawia się po angielsku. Tym niemniej, gdy szef chce zwolnić jednego z Latynosów, którego żona jest ciężko chora, to Max staje w jego obronie i grozi szefowi, że jak zwolni tego chłopaka, to on też odejdzie.
Latynosi sporo mówią o tym, że biały człowiek jest uprzywilejowany. Nie pomijając nawet wyglądu - jeden z Latynosów twierdzi, że nie może być z kolorową kobietą, bo białe blondynki to najlepsza wersja człowieka jaka udała się Bogowi (ta ich piękna biała cera, miękkie blond włosy, uśmiech i styl bycia blondynek sprawiają, że miękną mu nogi), cała reszta "jest zrobiona z odpadków", a on chce to co najlepsze.
Nawet Pedro (Meksykanin) główna postać filmu, chcąc przekonać Julię (biała Amerykanka, blondynka) do wyjazdu z nim do Meksyku, argumentuje, że jako biała blondynka byłaby traktowana w Meksyku jak królowa. Byłaby jedyną białą kobietą w ich miejscowości. A on jako mąż białej kobiety nabyłby niespotykany dotąd szacunek wśród swej meksykańskiej społeczności.
Ogólnie jednak Latynosi prezentują w tym filmie raczej pesymistyczne spojrzenie na swoje szanse w relacjach z białymi Amerykanami. Są jedynie mamieni obietnicami otrzymania prawa stałego pobytu w USA, by każdego kolejnego dnia podnosić im morale do wykonywania ciężkiej pracy w kuchni. Nawet gdy te relacje staną się bliższe (jak chociażby kelnerki - białej Amerykanki Julii z Meksykaninem Pedro), to Latynos nigdy nie może być pewnym ich trwałości. Tym bardziej, że Amerykanie obawiają się bycia wykorzystanym przez obcokrajowców jako żywa wiza (mają w kuchni parafrazę powiedzenia: "Jesteś miłością mojego życia" przerobioną na: "Jesteś miłością mojej wizy" - czyli kocham Cię, bo jesteś Amerykanką i dzięki dziecku z Tobą lub małżeństwu wreszcie otrzymam stały pobyt. Bowiem w przeciwieństwie do Amerykanów, pracujący w tej kuchni Latynosi nie mając prawa stałego pobytu, żyją pod ciągłą presją - dla nich utrata tej pracy oznacza deportację.
Pedro, być może z powodu bliskiej relacji romantycznej z Amerykanką, stał się zbyt pewny siebie. Zachowywał się bardzo nonszalancko, spóźniał się do pracy, opuszczał swe stanowisko pracy, nie obawiając się aż tak bardzo utraty pracy, jak pozostali Latynosi.
P.S. Dałem punkt więcej za scenę w szatni pokazującą przebierające się pracownice toples. Z racji tego, że kobiece piersi ciągle zbyt często są na cenzurowanym w Ameryce (zresztą w Polsce niestety również).