Groteskowe, przerysowane, momentami niewyobrażalne, chwilami urwane, nudne, żmudne i przekombinowane - byleby potrząsnąć widzem, bo przecież widz samodzielnie nic nie odczuwa, i zna kuchnię od podszewki. Pomiędzy wątki o czymś, niby życiowym, może nawet dramatycznym, ale wrzucone do całości jak brokuły do wrzącej wody. Po pewnym czasie, otulona czarno-białym kontrastem i nowojorskim klimatem przedmieści, miałam serdecznie dość. Antyteza jadania na mieście? - tylko taką konkluzję wyniosłam. Film o niczym, usilnie starający się być o czymś.