Oceniłam film na "6". Gdyby nie kilka niedociągnięć - dałabym wyższą notę.
1. Scena w samolocie. Zamknijcie oczy i zwizualizujcie sobie taką sytuację: wracacie czarterem z Egiptu do Polski, w samolocie niemal sami Polacy, siedzenia w dwóch 3-osobowych rządach, klasa ekonomiczna. Niemal każdy ma gumowe ucho. W pewnym momencie, po turbulencjach, umiera jeden z pasażerów. Siedząca obok denata kobieta... mówi szeptem do męża: "on chyba nie żyje". Naprawdę, panie Maślona, panie Kotchedoff, pani Pisula TAK wyglądałaby owa scena? Otóż, na 100% wyglądałaby zgoła inaczej: siedząca obok zwłok kobieta, po odkryciu prawdy, zaczęłaby krzyczeć, uciekłaby stamtąd, najbliżsi pasażerowie podobnie, zrobiłby się jeden wielki chaos. Rozumiem, że wówczas jedną z opowiedzianych w filmie historii trafiłby szlag i trwałaby maksymalnie 2-3 minuty...
2. Wątek z rozjaranymi adolescentami - jak, na oko 12-letni "Dziku" znalazł Miłosza na pejszbuku? I dlaczego zaczął - w niezwykle wyrafinowany, jak na 12-latka, a przez to kompletnie odrealniony - go właściwie dręczyć? Dzieci w tym wieku nie mają jeszcze tak wyrobionego myślenia abstrakcyjnego, nie używają takich zwrotów, nie prowadzą tak wyrafinowanej gry...
Za całą resztę - wielkie brawa!
Polecam obejrzenie tego filmu i refleksję nad jego treścią.