Baz Luhrmann stworzył kolejny spektakl tym razem o tytule Australia. Koncepcyjnie nie jest tak imponujący jak Moulin Rouge, czy Romeo + Julia, szczególnie pierwszy tytuł, który moim zdaniem jest majstersztykiem. Jednak nie zmienia to faktu, że najnowasze dzieło ogląda się z przyjemnością, gdyż jest to film zrobiony z pasją. O pięknie australijskiego krajobrazu nie ma się co rozpisywać, bo jest niezwykle piękny... Baz powoływał się na takie filmy jak Lawrnce z Arabii czy Przeminęło z wiatrem, podejzewam, że miał tu na myśli nie tylko skalę i rozmach obu dzieł, ale także naiwność i sentymentalność. Na zmianę wyobrzymiając, czasem wyśmiewając, a i czasem ulegając tworzy swój film włąśnie z tymi składnikami. Zatem cały kicz, podobnie jak chociażby w Moulin Rouge, jest tu użyty z pełną premedytacją. Zatem dla sceptyków... film jest zdecydowanie baśniowy i przy włąściwym odbiorze jest potrzebna dawka naiwności, właśnie z tego okresu, gdy na ekranach kin pokazywany był Czarnoksiężnik z Oz... Nicole jak zwykle cudna, Hughbardzo charyzmatyczny... i oczywiście mały Brandon. Jego sceny z Nicole są najbardziej poruszające. Wspaniała podróż.