Scenariusz niezbyt skomplikowany, niemniej w imieniu moich dzieci proszę o wytłumaczenie następujących kwestii:
1. Dlaczego Zielona Pani miała porysowaną buzię?
(moja odpowiedź, która gacków nie przekonała: Zielona Pani ma taki srebrny makijaż i to na pewno nie boli)
2. Dlaczego Czerwony Pan ma żółty kamyk w głowie i dlaczego upiory chcą mu go wyrwać?
(mo, kgnp: żółty kamyk daje Czerwonemu Panu moc, którą „upiory” chcą mu odebrać i oddać Filetowemu Panu, który kolekcjonuje kamyki)
3. Dlaczego Duży Pan z Nożami jest taki poparzony?
(mo, kgnp: to rytualne wzory; pokazują, że Duży Pan z Nożami jest silny i niczego się nie boi)
4. Dlaczego Fioletowy Pan jest taki zły i wszystkich bije?
(mo, kgnp: bo to treść filmu; gdyby Fioletowy Pan nikogo nie bił i nie zbierał kamyków, to nie byłoby całej historii)
Jeśli ktoś zna i rozumie to koszmarne uniwersum lepiej, to proszę o odpowiedzi, które mogłabym bez cenzury przeczytać moim kilkuletnim dzieciom. Dziękuję.
PS Nie ukrywam, że najbardziej zależy mi na interpretacjach osób dorosłych, zdolnych zdystansować się emocjonalnie do "dzieła".
Brak zrozumienia "dzieła" upoważnia do wystawiania ocen? Ten wpis jest na tyle szokujący, że odniosę się tylko do ostatniego punktu. Gdyby nie było złych osób, to nie byłoby zła, a zatem nie istniałoby też dobro. Kryminały i horror przestałyby istnieć, a Pan oglądałby jedynie komedie romantyczne, gdzie ani przez moment nie ma momentów przykrych dla bohaterów. Policja straciłaby pracę, a z aresztów i więzień zrobiliby galerie handlowe. Jeśli punkt 4. rzeczywiście stanowi dla Pana problem, to współczuję obcowania z tworami kultury, które mają więcej odcieni szarości.
Musisz bardzo nie lubić "Władcy pierścieni", że nie wspomnę o "Czarnoksiężniku z Archipelagu". Jak przedustawnie nastawiasz się do danego gatunku - opartego na pewnej koherencji i umownej logice wewnętrznej - na nie, to film nie ma szans Ci się spodobać. Mam nadzieje, że choć dzieciakom się podobał. Mojej córce (to już właściwie kobieta) podobał się bardzo.
Od lat mamy ze znajomymi układ, który każdemu z nas pozwala czasem odetchnąć od dzieci, a rozmaite święta to przede wszystkim czas wolny. Ponieważ dla zasady nie korzystamy z opiekunek, a tak się złożyło, że ostatnio wypadła nasza kolej i gościliśmy dzieci naszych przyjaciół, zrobiło się zatem w domu małe przedszkole. Prócz mojej dwójki opiekowałam się piątką innych gacków, z których najmłodszy miał sześć lat. Mąż odwoził właśnie rodziców goszczonego przez nas rodzeństwa, dlatego przez kilka godzin sama musiałam jakoś ogarnąć sytuację. Lubię dzieci i bawiliśmy się dobrze, dopóki nie padła prośba o film. Dla mnie produkcje o superbohaterach mogłyby w ogóle nie istnieć. Postrzegam je jako fabularne wersje amerykańskich kreskówek, w których myszki, misie, koty i reszta kreskówkowego zoo okładają się młotkami, wpychają sobie wzajem pod ogony lub do paszczy laski dynamitu, kable wysokiego napięcia itd. Kupa bezsensownego wrzasku okraszonego irytującymi dżinglami i choćby bohaterom gały wypadły z oczodołów odbijając się po ekranie jak piłeczki, to następna scena resetuje wszystko do punktu wyjścia. Już na początku projekcji dzieci prosiły o coś słodkiego, i tylko z tego powodu umknęła mi scena miażdżenia krtani, którą doobejrzałam później. Kiedy wróciłam z kuchni, od razu zauważyłam, że najmłodsza część widowni ma nietęgie miny, ale to, co nadal działo się na ekranie, jakoś specjalnie nie odbiegało klimatem od nawalanek Toma i Jerry'ego, a starsze nicponie zapewniały, że wszystko jest w porządku. Nie było. Mój błąd zrozumiałam późno, bo dopiero, kiedy Fioletowy Pan zaczął torturować jakiegoś robota. To był koniec seansu i nawet mój najstarszy w grupie syn nie protestował. Brzdące uspokajałam jeszcze przez godzinę, a najlepsza okazała się rozmowa o tym, co zobaczyliśmy, podczas której musiałam sporo improwizować. Powinnam być ostrożniejsza, a to, co się stało, było wyłącznie moją winą. Pytania padały jeszcze następnego dnia i stąd mój wpis na Filmweb. Czy nie lubię twórczości Tolkiena? Na naszych półkach znalazłbyś "Władcę Pierścieni", albumowe wydanie "Silmarilliona", a nawet przygody Rudego Dżila i "Kowala z Podlesia Większego". To, co w tym przypadku zostaje rozmyte na kartach powieści do postaci romantycznej mgiełki, spowijającej mityczną przeszłość, w filmach siłą rzeczy zostało skondensowane do postaci ciężkostrawnej brei. Wszystko tu piękne: muzyka, plenery, aktorzy, kostiumy, rekwizyty, scenografia; tylko nijak się to ma do uczuć wzbudzanych przez lekturę. Twórczość Tolkiena kocha papier, co widać wyraźnie nawet w tak lakonicznych formach jak ilustracje np. Johna Howe czy Teda Nasmitha. Mąż z synem często spędzają czas nad planszą "Bitwy Pięciu Armii", oglądają filmowe albumy i dyskutują, "co mogłoby się wydarzyć naprawdę". Znam twórczość Tolkiena i cenię jej rozwijający wrażliwość i wyobraźnię potencjał. Dlatego np. widzę zasadniczą różnicę pomiędzy jednym zdaniem kwitującym w powieści sposób w jaki w Mordorze wydobyto informacje z Golluma, a ruchomym obrazem tortur u Jacksona czy w "Avengers: IW". Takie filmy jak np. "Idź i patrz" czy "Łowca jeleni", uważam za arcydzieła, w których obrazy przemocy mają pełne fabularne uzasadnienie. Jeżeli Dr Doom, Strange czy inny komiksowy clown poczynają sobie na ekranie jak dr Mengele, to takie epatowanie brutalnością postrzegam jako przerost formy nad treścią. Film o Avengers obejrzałam sama w całości i według mnie wszystko zostało tam sprowadzone do absurdu. Swiat bohaterów to jedynie arena do zdemolowania. Co parę minut ktoś próbuje kogoś dźgnąć, dusi, miażdży, wyje z bólu lub nienawiści, torturuje, a wszystko okraszone żenującymi gimnazjalnymi dowcipaskami i docinkami. Bardzo możliwe, że nie rozumiem uniwersum superbohaterów; pytanie, czy twórcy podobnych widowisk rozumieją, co, poza pieniędzmi, popycha ich w kierunku podobnej do omawianej brutalizacji bajeczek o fruwających, kolorowych przebierańcach.
Pocieszyłaś mnie w takim razie - obserwując od czasu do czasu Twoje oceny, myślałem, że oceniasz filmy według dość jednolitego kryterium, czyli empirycznej zgodności obrazu z doświadczeniem. Jeśli na ekranie dzieją się rzeczy niemożliwe, film idzie do niszczarki wspomnień. Tymczasem lubisz Tolkiena, gdzie fabuła odbiega od zwyczajności, gdzie czarodzieje spadają w czeluście z demonami tłukąc ich laską - następnie, niczym w komiksie, wychodzą bez zadrapania, mało tego, przechodzą przemianę kolorystyczną i duchową. Opisuję tę scenę celowo ironicznie (podobnie wszak brzmi Twój temat tu założony), by wykazać, że przy odrobinie inteligencji takim językiem da się opisać wszystko. Avengersi rzeczywiście są dla starszych dzieci, choć ja słyszałem o młodszych, które bawią się świetnie (mam nadzieję, że nie wyrosną z nich psychopatyczne dranie). Mam też wrażenie pewnego błędu logicznego - z jednej strony poddajesz w wątpliwość (pewnie słusznie) dramatyzm scen komiksowych, ponieważ unieważnia je komiksowość właśnie, czyli np. niezniszczalność bohaterów, branie tych ich cierpień w "dymkowy" nawias, z drugiej bije z Twego postu przerażenie okrucieństwem i naturalizmem filmu, który pustoszy umysły młodej widowni. To jak jest w końcu? Przyznam, że zadziwia mnie niejednolitość tonów - tematu i drugiego Twego postu; raz atakujesz film ironicznie, drugim razem z niezwykłą (nadmierną?) powagą. Sądzę, że nie ma sensu oglądać filmów, których konwencji się organicznie nie znosi - ja próbuję nie oglądać romansów i telenowel. Kino fantasy, science fiction, komiksy, telenowele wymagają znanego Ci Magdo zabiegu - zawieszenie niewiary ze strony widza; pułap owego zawieszenia w różnych gatunkach filmowych i literackich osiąga różne poziomy (najwyższy zaś osiągają telenowele), jeśli nie jesteśmy w stanie podpisać tej niepisanej umowy z twórcami, nie ma sensu chyba przystępować do seansu. Zaś krytyka filmu z powodu jego założeń ontologicznych, wyśmiewanie niepodobieństw kreacji wydaje mi się trochę pozbawione sensu. Pozdrawiam świątecznie.
Wrażenie, jak to ująłeś, błędu logicznego na pewno nas łączy. Chodzi mi dokładnie o to, na co zwracasz uwagę: dysonans pomiędzy bajkową konwencją kreskówki, w której np. postacie usiłują się wzajemnie miażdżyć, ciskając wieżowcami, całymi statkami kosmicznymi, przepuszczają przez siebie energię gwiazdy itp. i wychodzą z tego bez szwanku, a naturalizmem i natężeniem pokazywanego cierpienia. Trend nie jest nowy, ale tu posunięto to do ekstremum. Np. co chwilę ktoś zwraca się z prośbą, by go zabić, bo nie chce już cierpieć, a dla wzmocnienia efektu, rzecz jasna śmierć ma zadać osoba/postać najbliższa bohaterowi. Z jednej konwencja głupawej kreskówki (młotem w twarz i "hello, doc"), z drugiej wrzaski torturowanych, krzyki przerażenia, ryki nienawiści, łzy po stracie ukochanych i "ha, ha, ha... feel this pain". Np. Fioletowy opowiada, jak bliska mu jest Zielona, że traktuje ją jak córkę i przynosi dla niej miskę z jedzeniem, która w jego łapie wygląda jak naparstek. Potem prowadzi "córkę" do sali tortur i rozrywa w polu siłowym jej koleżankę-robota, która drze się, jakby ją żywcem ze skóry łupili. Zielona wije się, ryczy i w końcu podaje lokalizację kolejnego kamyczka. Na miejscu Fioletowy udaremnia próbę samobójczą Zielonej, która podejmuje ją, bo nie jest już w stanie znieść cierpienia, a w chwilę później Fioletowy zrzuca ją z urwiska, gdyż taka jest cena kamyka. No więc Zielona spada i pokazują, jak wrzeszczy przerażona, choć minutę wcześniej chciała się przebić szpikulcem. Całą tę bolesną relację kończy malowniczo roztrzaskane na skale ciało i jeszcze wisienka na torcie, ryk Fioletowego, który doznaje kolejnego wzmożenia, gdy spływa nań moc właśnie zdobytego kamyka. To egzemplifikacja tego, co nazwałeś "niejednolitością tonów". Dla mnie, czy dla Ciebie, to tylko kolejna salwa śmiechu, niedowierzanie, że coś tak durnego można w ogóle próbować podnosić do rangi sztuki, ale sześcio- czy siedmiolatek przeżywa to wszystko na 100 %. Dla takiego malucha to emocjonalny rollercoaster, który mu wypala obwody. Film dostał kategorię PG-13, to moja wina, że przed telewizorem znalazły się dzieci młodsze i tu nic twórcom zarzucić nie mogę. Pudełko z płytą było wśród zabawek przyniesionych przez dziewięciolatkę. Wątpię, czy jej rodzice zdawali sobie sprawę, jakie sceny zawiera film, możliwe też, że mała "pożyczyła" go od swego piętnastoletniego brata. Kiedy dzieci zobaczyły kolorową okładkę, to po prostu poprosiły o bajkę. Opisałam wcześniej, jak wyglądała sytuacja, co mnie najwyżej tłumaczy, ale na pewno nie usprawiedliwia. Tak czy inaczej, twórcy zafundowali widzom koszmarny miks okrucieństwa w najczystszej postaci i absurdalnej dawki infantylizmu. Nie zabrałabym na taki film nawet trzynastolatka. Co innego "bitwa" kolorowych figurek na papierowej planszy, a coś zupełnie innego udźwiękowione, naturalistyczne obrazy cierpienia i śmierci. Gdy np. w powieści smok pali ogniem miasto, dziecko ma szansę przefiltrować opis przez własną wyobraźnię, kształtowaną przez skromne doświadczenie. To amortyzuje wszelkie negatywne skutki. Kiedy temu samemu dziecku pokazujesz film, na którym animowana cyfrowo bestia niczym miotacz płomieni podpala odgrywane przez ludzi postacie, a te wrzeszcząc miotają się po ekranie w paroksyzmach bólu, to już nie jest rozrywka ujęta w nawias umowności. W ten sposób, poprzez naturalistyczną dosłowność, usunięty zostaje filtr ochronny dziecięcej niewinności. Owszem, dzieci potrafią być czasem bardzo okrutne, myślę jednak, że dzieje się tak przede wszystkim dlatego, bo uważnie nas obserwują. Powiedz, proszę, jaki sens, poza oczywistym zyskiem, ma pokazywanie trzynastolatkom scen zbiorowych egzekucji, ojca zrzucającego córkę w przepaść, tortur w celu wymuszenia zeznań, a wszystko pod płaszczykiem "rozrywki"? Co to za "rozrywka" i dlaczego takie obrazy mają kształtować dziecięcą wrażliwość, tudzież obraz otaczającego ich świata? Świat jest okrutny, ale kto go takim czyni, dzieci? Jeśli tak, to te dorosłe, a może tylko wyrośnięte? Rozumiem brutalność i bezwzglęność świata dorosłych i nie mam złudzeń co do ludzkiej natury, natomiast sączenie przez oczy tego całego brudu w dziecięce głowy, to nie jest "rozrywka", tylko bezmyślny sabotaż. Mam nadzieję, że teraz lepiej mnie rozumiesz. Dziękuję za pozdrowienia i również życzę wszystkiego dobrego.
Pozwolę się włączyć do dyskusji i zacznę od tego, że nie spodobał mi się Twój pierwszy post. Niby interesują Cię kwestie zawarte w filmie, ale od razu dyskredytujesz potencjalnych rozmówców, którzy na temacie się znają. Zadajesz pytanie typu: „Słuchaj, wiem, że oglądasz te koszmarne filmy o herosach w trykotach, które puściłam dzieciom i mam do Ciebie pytanie”. Gdybyś zadała te pytania z szacunkiem do rozmówcy pewnie uzyskałabyś odpowiedź.
Przy drugim poście zwracam uwagę na dwie rzeczy:
Pierwsza. Twoje argumenty co do słuszności pokazywania przemocy pokazujące "Łowcę jeleni" i "Avengersów" są truizmem. Oczywistym jest przecież, że w filmie Michaela Cimino obrazy przemocy mają inne fabularne uzasadnienie, zaś w filmie braci Russo na pierwszy plan wysuwa się rozrywka (choć moim zdaniem nie tylko, kibicowanie zmaganiom dobra też buduje w nas jakieś pozytywne cegiełki, a żeby kibicować dobru, musimy mu przeciwstawić zło). Tu można się zastanawiać dlaczego lubimy i chcemy oglądać taką rozrywkę na ekranie i - tak jak napisałaś - czy możemy serwować ją swoim dzieciom. Trzeba być ostrożnym, ja mojemu kilkuletniemu synowi tego filmu bym nie pokazał. Ale dodam też, że nie potępiam Cię - sam kiedyś niechcący wybrałem film "Dobry dinozaur", który okazał się mocniejszy w odbiorze dla kilkulatka, niż sugerował to plakat. A wracając do nastolatków 13+ i Avengersów, ten film wydaję mi się już odpowiedni i śmiem twierdzić, że w tych czasach, takie filmy nie skrzywią psychiki dzieciaków.
I po drugie - Avengersi mimo pewnych analogii do slapsticku Toma i Jerrego (i tu można się też zastanowić, czy ta absurdalność walk nie jest zaletą filmów superhero, bo powoduje odrealnienie pojedynków, a co za tym idzie mniejsze wrażenie brutalności) różnią się od wspomnianych kreskówek, a to że masz wrażenie bezsensowności tego łubudu pokazuję, że najzwyczajniej to nie są Twoje filmy.
Wyraźnie zaznaczyłam, że najbardziej zależy mi na zdaniu ludzi, którzy potrafią się zdystansować do tematu. Jeśli Pan jako przejaw braku szacunku podaje przykładowe zdanie: "Słuchaj, wiem, że oglądasz te koszmarne filmy o herosach w trykotach, które puściłam dzieciom i mam do Ciebie pytanie", to naprawdę nie wiem, jak moglibyśmy się porozumieć. Co w Pańskim przykładzie tak bardzo uwłacza Pańskiej osobie? Mogę jedynie po raz kolejny podpisać się pod tym: Proszę Pana, wiem, że ogląda Pan te koszmarne filmy o herosach w trykotach, a fragment jednogo z nich przez własne zaniedbanie puściłam dzieciom i mam do Pana pytanie. Gdzie tu próba dyskredytacji? Oczywiście, że to nie są "moje" filmy, dokładnie to opisałam. Oboje też doskonale wiemy, że wszyscy bohaterzy wymazani z dotychczasowej linii czasu przez Fioletowego, zmartwychwstaną w kolejnej części, bo producenci szykują już nową porcję "walki dobra ze złem" i koniecznie chcą to pokazać złaknionemu rozrywki światu. Ktoś w końcu musi zedrzeć stalową rękawiczkę i spuścić mega łomot "tym złym". Moje pytania wskazywały na coś zupełnie innego, a pozostałe wypowiedzi to tylko ich rozwinięcie, doprecyzowanie. W żadnym wypadku nie było moim zamiarem Pana dyskredytować, przecież nawet nie mogłam wiedzieć, że Pan to przeczyta.
Proszę zauważyć, że nikt na forum nie odpowiedział na Pani pytania, mimo olbrzymiej bazy fanów MCU. Może jednak mam trochę rację i zagadnienia w ten sposób postawione oraz zabawne odpowiedzi powodują, że ton tego postu wydaję się protekcjonalny.
Zaznaczenie, że kieruje Pani to do osób dorosłych i zdystansowanych do tematu w moim odczuciu nie zmienia tego wydźwięku, szczególnie, że ubiera Pani jeszcze słowo "dzieło" w cudzysłów, co jeszcze bardziej podkreśla stosunek do filmu, a zatem trochę do jego fanów, a więc i do osób mogących odpowiedzieć.
I proszę się nie martwić. Nic w Pani słowach nie uwłacza mojej osobie, tak naprawdę z przyjemnością czytam na Filmwebie dyskusje w takiej formie (bez okładania się po głowach inwektywami).
Nie mam złudzeń, że mój głos tutaj, to nawet nie popiskiwanie myszy w cieniu Mount Everestu, a co najwyżej bezkolizyjny przelot neutrino. Założony przeze mnie wątek, to jak na razie jeden z tysiąca, a te topowe to peany na cześć przełomowego arcydzieła, zda się kamienia milowego gatunku. Wątpiłam, czy ktokolwiek znajdzie moją wypowiedź, a o rzeczowej dyskusji nawet nie marzyłam, ot, taki list w butelce. Dobrze, że chociaż nie muszę znowu przepraszać, że żyję. Wypowiedzi mojego znajomego i Pańskie to już coś i powinnam się tym zadowolić. Jak na standardy internetowe to i tak całkiem sporo. Dziękuję.
A jak dzieci chciałyby porno to też byś im puściła byle byś miała spokój?
Bo nie bardzo rozumiem....
Włączasz kilkuletnim dzieciom film, któremu sama (!!!) jesteś przeciwna???
Co z Tobą nie tak?
1. Zielona Pani jest innej rasy i po prostu tak wygląda. Ważne, żeby dzieci wiedziały że wszechświat nie składa się wyłącznie z białych człowieków, warto uczyć już od małego.
2. Kamyk ma magiczną moc i włożyli mu ten kamyk, żeby mógł żyć. Bo bez niego nie może (jak widać w filmie: nie ma kamyka = nie ma Czerwonego Pana). A że zły pan zbiera kamyczki, to ten też chciał.
3. Patrz punkt 1
4. Fioletowy Pan ma dużo racji i wcale nie jest zły. Można dzieciom wyjaśnić, że zasoby planety są skończone. Nie dziś, nie jutro, ale generalnie są skończone. I jak będzie nas za dużo, to nie będzie jedzenia i picia. Dlatego Fioletowy Pan chciał zredukować liczbę osób, by reszcie się żyło lepiej. Można tu wspomnieć o wojnach, klęskach naturalnych, epidemiach- są potrzebne od czasu do czasu.
Generalnie Twoje tłumaczenia są spoko, nie wiem czemu gacki ich nie przyjmują. Mają po kilka lat i są już takie zblazowane?