Mała powtórka z "Afrykańskiej królowej". Realia inne, ale pomysł i oś fabuły bardzo podobne. Tym razem wyszło to Hustonowi nawet lepiej niż w wypadku tamtego filmu.
Opowieść o żołnierzu i zakonnicy którzy uczą się od siebie wzajemnie i tworzą między sobą niezwykłą więź została przekazana w sposób łatwy, a zarazem pełen emocji. Dialogi są przepełnione opowieściami z życia obojga i jasno nakreślają nam sylwetki bohaterów. Aktorzy spisali się na medal, zwłaszcza Mitchum, nie wiem nawet czy to nie jego życiowa rola. Dużo od niego wymagała, a ten poradził sobie bezbłędnie, wszystkie uczucia świetnie wyraził i do tego wręcz nie tyle zagrał, co stał się swoją postacią. To duży plus.
Niestety zakończenie jest strasznie patetyczne i takie amerykańskie że aż boli. Szkoda, bo zepsuło mi wrażenie o całości.
Mimo to film warto obejrzeć.
Właśnie - niestety, bo mam identyczne wrażenia co do końcówki. Cały czas fajny film, zderzenie dwóch światów i płci w postaciach bohaterów, a tu nagle zakończenie zrywające z głównym wątkiem, jak napisane na kolanie, byleby tylko jakieś było.