PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=684049}

Bóg nie umarł

God's Not Dead
6,3 50 594
oceny
6,3 10 1 50594
3,2 4
oceny krytyków
Bóg nie umarł
powrót do forum filmu Bóg nie umarł

Jeśli apologetami ateizmu na amerykańskich uczelniach są takie gamonie jak postać prof. Radissona to faktycznie bóg nie umarł. Zyskuje nawet nowe siły.

"Bóg nie umarł" to tendencyjny do bólu i bardzo głupi film i żeby zbytnio się nie rozwodzić nad rzeczami oczywistymi, kilka zdań na temat argumentacji teisty z filmu. Jest ona w rzeczywistości głosem większości popularnych nonsensownych stwierdzeń pretendujących do bycia równoważnymi z twierdzeniami czysto logicznymi, np. takimi jak to, że udowadnia się istnienie czegoś, a nie nieistnienie, itp.

Pomijając zupełnie fakt, że postaci z filmu to wycięte ze starego kartonu płaskie kukły, spór ateistycznego profesora z wierzącym studentem to jakaś parodia realnego życia i realnego sporu czy też dysputy jaka faktycznie mogła się wydarzyć na takich zajęciach. Toż to nawet internetowe wojny mają więcej głębi niż ta żałosna konwersacja.

Studencik dochodzi do wniosku i trzeba podkreślić, że jest to jeden z jego głównych postulatów, które mają zamknąć usta profesorowi, że jeśli nie ma boga to znaczy, że wszystko jest dozwolone. Ta oczywista bzdura to jednocześnie samobój dla studencika i wszystkich wierzących posługujących się taką retoryką. Oznacza ona w wielkim uproszczeniu, że to wierzący potrzebują boga by być dobrym. Muszą mieć nad sobą bat, który ich skarci w razie popełnienia grzechu. Nie wystarcza im czysto ludzki kręgosłup moralny, przekonanie o moralnym postępowaniu płynącym wprost z własnego człowieczeństwa. Muszą mieć jakiś powód by być dobrym. Ateista nie potrzebuje takiego powodu. Jego dobroć wypływa z wewnętrznego przekonania.

Kolejnym strzałem samobójczym teistów jest lansowanie postaw postaci, które nawracają się w obliczu śmierci. W tym filmie było ich nawet dwie. Zasada "jak trwoga to do boga" to nic innego jak wiara ze strachu, a nie wewnętrznego przekonania. To strach i złudna nadzieja na sprawiedliwość powołuje do życia boga, a nie poznanie, oświecenie czy inne powołanie. Bóg umiera wtedy gdy człowiek jako obserwator poznaje z zewnątrz naturę świata, a odradza się wówczas gdy już jako uczestnik doświadcza tej natury. Kiedy wstępuje w niego strach, kiedy musi żywić się nadzieją.

Przerzucanie się nawzajem ciężarem udowadniania swoich racji jest bez sensu, bo ani na ateiście, ani nawet na teiście nie spoczywa taki ciężar, ale nie do końca. Na ateiście nie spoczywa on z oczywistych powodów. Tak samo jak nie muszę udowadniać tego, że różowe latające jednorożce panujące w przestworzach Saturna nie istnieją, tak samo nie muszę udowadniać tego, że bóg nie istnieje. To tylko wiara i należy to pozostawić w sferze ludzkiej wyobraźni. Dla wierzącego to aż wiara i on również nie musi udowadniać istnienia boga, bo wiara na tym polega. Nie trzeba mieć dowodów, aby w coś wierzyć. Kiedy mowa o dowodach wiara przestaje być wiarą i staje się gnozą. Jeśli którakolwiek ze stron musi wziąć na barki ciężar udowadniania czegoś to tylko teiści, bo to oni wyciągają zagadnienie, które dotychczas znajdowało swoje miejsce w sferze wierzeń i urojeń.

Wyobraźcie sobie sytuację, w której do waszych drzwi puka jakiś szalony prorok niosący ze sobą wizję jakiegoś nowego boga, dajmy na to latającego potwora spaghetti. I wy nie dajecie wiary jego opowieściom. Nie stajecie się przez to wyznawcami niewiary w tego potwora i nikt na was nie nakłada ciężaru udowodnienia, że ta pokraka nie istnieje. Takie zadanie ciąży na proroku. To taka dygresja dla tych co twierdzą, że ateizm to również wiara.

Fabuła "Bóg nie umarł" to niskich lotów zlepek skrajnych postaw. Mamy tu wrednego i agresywnego pseudointeligentnego ateistę, który walczy o niewiarę nawet z własną kobietą. Mamy studencika chrześcijanina niemalże erudytę, który gasi profesora najbardziej tendencyjnymi banałami, walczącego o wolność wyboru własnej wiary. Nasuwa się tylko pytanie dlaczego demonizuje się wojujących ateistów zarzucając im agresję, a narzucających swoją wizję wierzących traktuje się jak tych co nawracają na właściwą ścieżkę. Ateiści są tak samo uprawnieni do uznania swojej ścieżki za tę właściwą i nawoływania do niewiary jak teiści do głoszenia "słowa bożego".

Jest też wredny innowierca muzułmanin oraz inny wredny ateista bez zasad wyznający kult mamony. Jest ateistka szukająca Jezusa gdy dowiaduje się o swojej chorobie i jakiś śmieszny Chińczyk, który pod wpływem tych wszystkich banałów, które dawno powinien znać, odkrywa wiarę. Cała galeria karykatur, a nie ludzi z krwi i kości.

Scenarzyści wyszli chyba z założenia, że ateiści to byli wierzący, których spotkało w życiu coś złego, a wierzący to dawni wredni ateiści. Absurd goni absurd, stereotyp i uproszczenie na przemian się objawiają i tylko w miarę solidna konstrukcja dramaturgiczna sprawia, że film się jako tako nieźle ogląda.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones