Pewna surowość tego filmu jest wg mnie jego największym atutem. Minimum słów, niewiele "czynności" aktorów w scenach (nie mówię o bitwach itp.), długie chwile ciszy i spojrzenia bohaterów (brakowało trochę zbliżeń), dosyć szybkie i w specyficzny sposób powierzchowne prowadzenie fabuły czy wreszcie narrator. To wszystko składa się na niepowtarzalny, mocno brytyjski klimat.
Patrząc na część pierwszą miałem wrażenie, że oglądam film delikatnie okraszony ironią, momentami nie do końca poważny lecz bardziej epicki (ot, lekka i wartka powieść). Być może nie widząc całości, po krótkim fragmencie zobaczonym gdzieś w telewizji, myślałbym że to brytyjska komedia. W każdym razie ta część jest wciągająca, lekka, z dosyć kolorową fabułą, której momenty mogą przyprawić o delikatny ale szczery śmiech.
W drugiej połowie natomiast film staje się poważniejszy i osiąga to swoją kulminację na końcu. W sumie myślałem, że mimo wszystko bohater będzie walczył lub po prostu skończy się to trochę mniej przewidywalnie. Tym czasem widz spotkał się w tym miejscu z prawdziwym i smutnym dramatem. Co prawda, wciąż nie jest to śmiertelnie poważnie przedstawione, nie ma wielkiej dramaturgii i wewnętrznych zmagań bohatera. Ale jednak jak dla mnie zmiana jest duża. Toteż im dalej posuwałem się w fabule, tym byłem bardziej zdziwiony i pewnie trochę rozczarowany.
Ponieważ film jest oparty na powieści, śmiem twierdzić że ksiażka jest bardziej spójna. Tym czasem reżyser chyba nie mógł się zdecydować do końca, którą stronę obrać. Być może nawet nie zdał sobie sprawy z tego gdyż tak czy inaczej fabuła jednoznacznie zmierza ku jednemu.
Jak dla mnie po prostu pod koniec zabrakło tej spontanicznej błyskotliwości, brytyjskiej, nieco stłumionej egzaltacji ekspresyjnej; spojrzenia na Barrego z dystansu, potraktowania całości bardziej jak historyjki. A tak właśnie zrealizowane jest 2/3 filmu.