muzyka, scenografia 10/10 aktorstwo, fabula 6/10. Oskary całkowicie zasłużone, lecz film pozostawia pewien niedosyt. Mimo aż 3 godzin niektóre przejścia między wątkami są mało płynne. Lepiej byłoby zrobić z tego 2 części po 2h. Wizualnie jest to arcydzieło, jednak fabuła mogłaby zostać poprowadzona znacznie lepiej.
Zdecydowanie się zgadzam. Film jest nudny. Naprawdę nudny. Obejrzałam go tylko ze względu na kunszt reżyserski Kubrica. Bo jeśli Barry Lyndon byłby reżyserowany przez kogoś innego to zrezygnowałabym z seansu po 30 minutach.
Kubrick Kubrick, i co z tego?! dawno tak słabego filmu nie widziałam. Król jest nagi. Przestańmy zachłystywać się tym przereklamowanym nazwiskiem. Oskar za zdjęcia? Do znudzenia - przybliżenie - oddalenie...
W mojej opinii Kubrick jest najlepszym reżyserem. I swoje zdanie podpieram obejrzanymi do tej pory filmami. Barry Lyndon jest kolejnym z filmem, który utwierdza mnie w moim przekonaniu.
A co do zdjęć, to akurat w tym filmie praca kamery jest świetna. Można temu filmowi wiele zarzucić, ale nie przybliżenia-oddalenia do znudzenia.
bez urazy, ale powinnaś obejrzeć jeszcze raz ten film zdejmując różowe okulary :)
świetna kamera to "Świadek oskarżenia", "Sznur", "Pies Andaluzyjski", "Okno na podwórze", "Dobry, zły i brzydki", "Szepty i krzyki", gdzie ujęcia są sztuką samą w sobie, każdy kadr przemyślany, przejścia kamery potęgują akcję.
"Barrego Lyndona" oglądało się jak meksykańską telenowelę, pełną zwrotów akcji, teatralnych póz, dłużyzn z łopatologiczną akcją.
To troche jak z dobrym i złym fotografem - jeden potrzebuje mnóstwa rekwizytów, charakteryzacji i jakiś świrów - a drugi tylko światła.
Nie oglądałam wszystkich wymienionych przez ciebie filmów. Jednak, te które widziałam miały całkowicie inny charakter od "Barrego Lyndona". Po pierwsze Alfred Hitchcock kręcił filmy noir i kryminały. Nie wiem czy można porównywać kadry w takich gatunkach do kadrów które stosuje się w melodramatach. W tych pierwszych najważniejsza jest tajemnica, zaskoczenie, niedopowiedzenia. W "Barrym" wszystko jest podane na tacy. Co do Bergmana to on prezentował całkowicie inną szkołę reżyserską niż Kubrick. Filmy europejskie były bardziej artystyczne, nieprzeznaczone dla masowego odbiorcy. "Pies Andaluzyjski" z kolei jest filmem surrealistycznym, gdzie reżyser tylko pokazuje a my interpretujemy.
Ja osobiście nie wyobrażam sobie melodramatu, robionego z rozmachem i przepychem, wypełnionego kostiumami i charakteryzacjami "z epoki" wyreżyserowanego stylem Bergmana czy Hitchcocka.
Nie można brać na poważnie opinii osoby która ocenia Blue Velvet na 1, a jednocześnie uważa za arcydzieło Świadka oskarżenia, który prócz tego że jest poprawnie zrealizowaną ekranizacją książki nie ma kompletnie nic ciekawego do zaoferowania jako film. Bo świetna gra aktorska to żaden wyczyn reżysera.
"To troche jak z dobrym i złym fotografem - jeden potrzebuje mnóstwa rekwizytów, charakteryzacji i jakiś świrów - a drugi tylko światła."
Ciekawa teoria. Czyżby Bergman z Nykvistem zapomnieli że liczy się tylko światło?:
http://ipnagogicosentire.wordpress.com/2013/01/10/viskningar-och-rop/sussurri-e- grida/
Ach i tu też Oscar powędrował za zdjęcia. Ale jak widać doskonale nie ma żadnych rekwizytów, charakteryzacji i innych świrów...
wycieczki osobiste i kpina świadczą o słabości oraz braku argumentów p.Kamileki...
Emmilly, wydaje mi się, że ciekawe prowadzenie akcji nie ma związku z gatunkiem czy "epoką", a z "umiejętnościami" reżyserskimi. Hitchcock przez 54 lata kręcenia filmów - zmieniał formę, eksperymentował, był bardzo kreatywny, więc trudno mówić o "stylu" i nie nie wszystkie jego filmy to noiry :)
a zaskoczenia i niedopowiedzenia są wskazane niezależnie od gatunku i czasu. Taka rola filmu. Zmieniaja się tylko środki. Jak i w sztuce.
Mam wrażenie, że podawanie wątków "na tacy" sprawia, że muszą one posiadać teatralną oprawę lub szokującą formę by oddziałać na widza. I tego właśnie u Kubricka nie lubię, a cenię u reżyserów oszczędnych w środkach
"wycieczki osobiste i kpina świadczą o słabości oraz braku argumentów p.Kamileki..." - Też tak uważam:
"Kubrick Kubrick, i co z tego?! dawno tak słabego filmu nie widziałam. Król jest nagi. Przestańmy zachłystywać się tym przereklamowanym nazwiskiem. "
Ja nie kpię, ja tylko ironizuję. Zawsze to czynię gdy ktoś pisze tak prowokacyjnie, że aż powstrzymać się nie mogę. Taki już jestem, nikt nie jest idealny :-)
Powiedzmy. Może to przez to, że kpina bardziej kojarzy mi się z krytyką samego człowieka, a ironia z krytyką jego nielogicznych/hipokrytycznych/głupich itd. wypowiedzi.
Być może ironizowanie jest zwrotem mniej dosadnym jak kpina, która często kojarzy się z potwarzą, jednak jedno i drugie oznacza to samo.
A propos światła (w ostatniej Polityce):
[Światło w „Barry Lyndonie” miało tworzyć coś w rodzaju
fotografii XVIII w. Wszystkie ujęcia są stylizowane na obrazy
z epoki. Widać wpływ rycin Williama Hogartha, miedziorytów
Daniela Nikolausa Chodowieckiego, efektów świetlnych Adolpha
Menzla, a także obrazów Turnera, Constable’a, Wilsona, Watteau,
Gainsborougha.]
Od strony realizacji nie ma się czego przyczepić, wszystko gra na najwyższym poziomie - wspaniałe zdjęcia ( przypominające sceny z płócien Gainsborougha), muzyka z epoki, kostiumy zrobione z wielkim polotem i fantazją, jednak film pozostawia niedosyt. Nie winiłabym aktorów, ich gra może nie jest pierwszorzędna i nie stanowi o sile tego dzieła, ale też mu nie umniejsza. Co mnie w tym filmie rozczarowało to brak ciekawych spostrzeżeń i skrupulatnego zagłębienia się w dotknięty temat, opowiedziany już na dziesiątki sposobów w kinie czy literaturze - portret karierowicza jest niedopracowany, wtórny. Kubrick nie mówi nic nowego o opisywanym zjawisku robienia kariery przez społeczne zera, w mojej ocenia to właśnie sprawia, że film ten jest niepełny i ciężko nazwać go arcydziełem. Falk, Allen, Pollack, Zanussi ukazali karierowiczów bez takiego rozmachu jak Kubrick ale z większym zrozumieniem istoty tematu, a przez to w sposób inteligentniejszy i ciekawszy wykpili godną pożałowania postawę szczurów jakimi są karierowicze.
brak studium karierowicza wynika zapewne dlatego, że to nigdy nie miał być film o karierowiczach.
koncepcja Kubricka jest dość spójna - to jest film na podstawie powieści awanturniczej, ukazującej zmienne koleje losu człowieczego. to nie jest i nigdy nie miało być jakieś wielowarstwowe kino pseudo-psychologicznego pierdu moralnego niepokoju.
film jest bezpośrednim i perfekcyjnym przełożeniem narracji typowej dla takich powieści - wszelkie środki wyrazu temu służą - retrospektywna narracja typowa dla powieści z okresu (nawet powieści grozy typu Italczyk, Carmilla czy Stryj Silas stosują podobną narrację), wystudiowane i malarskie ujęcia nawiązujące do malowideł z epoki, no i w końcu perfekcja kostiumów i rekwizytów.
trudno się spodziewać języka opisu losów ludzkich czy nawet studium karierowicza typu Dyzmy, Wodzireja czy filmów Zanudziego, bo to inne realia.
innymi słowy - jest to film opowiadany narracją człowieka z tamtej epoki (a na pewno powieści z tamtego okresu) i odtwarza to bardzo wiernie.
teraz mamy inne wartości i żyje się szybciej, tak więc studium karierowicza współczesnego Kubricka miałoby zupełnie inną narrację.
zresztą - Barry Lyndon nie jest typowym karierowiczem, bardziej jest on Hiobem który czasem kieruje się impulsami, niż typową dla karierowiczów strategią. Bohater filmu jest zagubiony, to jest wieczne dziecko, które biernie płynie na falach życia, niż jakkolwiek nim cynicznie kieruje.
Odnoszę wrażenie, że nie rozumiesz istoty zarzuty, który sprecyzowałam. Nie oczekuję i nie oczekiwałam nigdy rozprawy nad naturą Barry Lyndona w sposób jaki to czynili przedstawiciele kina moralnego niepokoju (Skąd taki wniosek? Przecież przywołałam równie Allena i Pollacka...) Lyndon jest współczesnym sobie karierowiczem - ze społecznego zera wiedziony instynktem, któremu sprzyja brak wstydu i samokrytyki, spełnia marzenie swojego życia - osiąga awans społeczny. Dla mnie historia ta byłaby "smaczniejsze", gdyby było w niej więcej ironii, gdyby z polotem wyszydzono niskie ideały, którymi kierował się ten mały człowieczek. Jak napisałam wyżej tylko tyle brakuje mi w tym filmie.
Absolutnie nie zgadzam się by Barry Lyndon miał cokolwiek wspólnego z Hiobem. Biblijny bohater jest cnotliwy i cierpliwy, pełen łagodności i zawierzenia Bogu - Hiob zmaga się z nieszczęściami ale nie prowokuje ich - spadają na niego jako próba wiary, charakteru - dla Lyndona w pewnym momencie zaczyna się zła passa ale jest ona wynikiem jego krótkowzroczności i bylejakości planu na życie jaki obrał, niczego ponad to. Lyndon to nie dziecko to głupiec. Gdyby Lyndon był tylko zagubionym, słabym i zdziecinniałym bohaterem nie stać byłoby go na cynizm, okrucieństwo i nadużywanie pozycji a przecież tak się zachowywał, gdy tylko wyczuł przewagę nad kimś np. pasierbem.
Pozdrawiam :).