Oates pochwaliła "genialnego" Dominika, któremu, jak powiedziała, "udało się pokazać doświadczenie Normy Jeane Baker nie męskim spojrzeniem patrzącym na kobietę, nie osoby patrzącej na Normę z zewnątrz, ale ukazał ją jej własnymi oczami, z jej własnej perspektywy."
To wspaniałe uzyskać tak przychylną opinię tak wspaniałej, niezwykle inteligentnej pisarki na temat adaptacji jej własnego dzieła. Dominik dał radę, skoro Joyce rozpływa się w pochwałach!
Co do "świętego" oburzenia w Stanach na ten film, przytoczę słowa samego Andrew Dominika:
"O wiele łatwiej jest wspierać rzeczy, kiedy ci się to podoba. Jest o wiele trudniej, gdy to nie wygodne dla odbiorcy. Jestem wdzięczny Netflixowi" – powiedział, dodając, że przed tym filmem "nikogo nie interesowało takie gówno – jak to jest być niekochaną dziewczyną, albo jak to jest przejść przez hollywoodzką maszynkę do mięsa."
I tu faktycznie chapeau bas dla Netflixa, że odważył się wyprodukować tak niewygodne w dzisiejszych czasach, ale jakże potrzebne i resetujące myślenie na temat mitu Marilyn, dzieło.
Podkreślam na sam koniec, dla tych co zamierzają rozpętać tutaj burzę, że film jest ekranizacją powieści fabularnej - literackiej FIKCJI, a nie biografii per se - nie musi się zgadzać 1:1 z rzeczywistością, gdyż nie jest filmem dokumentalnym.
Ale jest filmem potrzebnym, bo choć sięga po rzeczywiste, istniejące osoby budując ich książkowe/filmowe odpowiedniki i bazuje poniekąd na ich biografii i pomimo tego, że miesza je z FIKCJĄ literacką, bo ma to tego prawo w ramach dzieła nie będącego dokumentem, to trzeba oddać sprawiedliwość, że postaci w książce/filmie są postaciami "z krwi i kości" w znaczeniu, że są bardzo wiarygodnie od strony psychologicznej nakreślone.
Oates i Dominik są po prostu wspaniałymi twórcami; artystami. Tak jak i Marilyn nią była.
Tyle na ten temat.