Zanim jednak o rewelacyjnej Blanchett, trochę o najświeższym ''dziecku'' świetnego artysty
jakim jest Woody Allen i jego powrocie na piedestał wśród współczesnych scenarzystów i
reżyserów.
Wielki komik, otwarty sceptyk, obserwator ludzkiego umysłu, oryginalny i jedyny w swoim
rodzaju. Tak ja postrzegam Allena. Jako jeden z nielicznych twórców, szczegółowo i umiejętnie
charakteryzuje naturę człowieka na tysiące sposobów, ukazuje jego wzloty u upadki, ale przede
wszystkim wytyka palcem czarne zakamarki ludzkiej duszy. Jego wyjątkowość polega na
umiejętnym poddaniu obróbce komicznej wszystkich wad, z czego nawet do najpodlejszych
charakterów możemy poczuć empatię. Jesteśmy w stanie zżywać się z bohaterami
przepełnionymi złą energią. Bo Allen jest jak Magik Kina. Rzadko komu udaje się taka sztuka
jak jemu. Przykładem jest Jasmine, którą u kogoś innego, mógłbym śmiało znienawidzić.
Światopogląd i obserwacje nowojorczyka nie należą jak wiemy do słodkich i ckliwych, chociaż
lubi sięgać od czasu do czasu po coś lżejszego. Szkicowanie człowieka to jego domena, ale
gorycz wymieszana z prawdą, która płynie z jego dzieł w subtelny sposób, umiejętnie wywołuje
uśmiech na naszych twarzach. To w czystej formie paradoks na problemy ''biegające'' po
ekranie.
Nie zamierzam tu popadać w skrajności, ale Woody'ego Allena albo się uwielbia, albo
absolutnie nie trawi.
Tym razem pod lupą znalazły się nasze złudzenia. W świecie kiedy wielu chciałoby być zupełnie
kimś innym, Woody pokazuje, iż nie do końca musi być to prawdą. Więc jak jest w końcu z tymi
przemianami? Często się zdarza, że tkwimy w czymś z wygody, wiedząc nawet o tym, iż bezruch
ten może nas wyniszczać.
[SPOILER]
Ginger i Jasmine, dwie siostry, które najlepiej z całego towarzystwa portretuje reżyser, różnią
się od siebie diametralnie, a jednocześnie wiele je łączy.
Jasmine, ''ta lepsza'', przyzwyczajona do wygód i luksusu, nie potrafi odnaleźć się w nowo
zaistniałej sytuacji. Na próżno szuka tego co już przeminęło. Jest przekonana, że inaczej nie
umie, tym samym w oszukiwaniu się, przegrywa własną wojnę z losem. Podjęte przez nią
próby, z góry skazane są na niepowodzenie, bo nie wierzy w siebie. Jest bezskuteczna.
Ginger żyjąca skromnie i prosto gdzieś w zaciszu, dosyć naiwna, uświadamia sobie, że zmiany
są jej do szczęścia nie potrzebne. Jej łudzenie się o czymś lepszym są jak bańka mydlana i
pozostają nadal ....złudzeniem. Wystarczy jej sklepowa kasa, mechanik i ciasne mieszkanie.
Ma dla kogo przecież żyć.
Lecz pamiętać trzeba, że wszystko to kręci się wokół ich mężczyzn, bo to oni są powodem
owych złudzeń, ale i motorem napędowym w filmie Allena.
Każdy z nich jest zupełnie odmienny. Długo by pisał o ich naturze, ale oszczędzę tego.
W ''Blue Jasmine'' najważniejsi bohaterowie to absolutnie pełnokrwiste postaci. Każda ma coś
do zaoferowania widzowi, coś do powiedzenia, coś do przekazania. Zapaść też może w
pamięć epizodyczny, ale jakże zabawny i bezcenny występ Maxa Casella jako wstydliwego
Eddiego.
Wbrew pozorom historia ta absolutnie nie zmęczy fanów, czyli tych, którzy wiedzą na co się
piszą. Ale może za to lekko niektórych poirytować. Mnie to na szczęście nie dopadło.
Całość to narracyjna petarda, świetnie prowadzona i umiejętnie wchłaniająca widza.
Także ekipa techniczna zrobiła tu kawał dobrej roboty.
Ale nie byłoby tak wyjątkowego teatrzyku, gdyby nie aktorstwo. Cały drugi plan, który zmiażdżyłby
głównych bohaterów w niejednym filmie, prezentuje się znakomicie. Jednak tu jest i tak tylko
tłem fantastycznej, dramatycznej i wielowymiarowej Cate Blanchett!
Według mnie zagrała tu wszystko co było możliwe do zagrania. Emocje, które od niej biją,
śmiało mogłyby wypełnić niejedną produkcję dramatyczną. Aktorka jest ''szybkozmienna'' w
zachowaniu, elastyczna w grze, oddaje się w całości. Słowa, mimika, gesty, ciało. Mistrzostwo.
Jak widać dla Australijki nie istnieje plan, kamery i światła. Dowodem na to jest naturalność i
pełna swoboda.
Dlatego też Cate jest moją murowaną kandydatką do nadchodzących Oscarów.
Jak dotąd nikt z tegorocznych aktorów/ aktorek, poza nią oczywiście, nie przekonał mnie do
takiego twierdzenia. Tu zarówno jej kreacja jak i kunszt powinien zostać doceniony.
No, ale jak się ma taki scenariusz i za prowadzącego samego Woody'ego to cóż się dziwić.
''Blue Jasmine'' spośród prawie 40 produkcji obecnego roku, po które już sięgnąłem, okazuje
się najlepszym filmem.
Opowieść sama w sobie jest dobra, ale za wyraziste role, świetną grę wyżej wymienionej Cate,
a także za Aleca Baldwina będącego w niezłej formie, podbijam o oczko i daję 8/10.
To tak na dobry początek.
Bardzo dobra recenzja i ... też wyszedłem z założenia że o jedno oczko daję wyżej:)
fajny tekst. dla mnie allen trochę się podciągnął po ostatnich przeciętnych filmach. zastanawia ile w całości było jego zasługi, a ile filmowi dała blanchett?
widzę dużą poprawę u allena w prowadzeniu hisotorii, jest nawet lekki suspens, wow! woody jednak nie ma pojęcia o fabule, jego filmy to nie filmy fabularne, tylko studia charakteru. film jednak potrzebuje czegoś więcej niż fajnych dialogów i ciekawych postaci, dlatego dla mnie naciągane 7/10. niestety allenowi nie udaje się uniknąć przeintelektualizowania.
komentarz jednej z osób z widowni po filmie bezcenny: "muszę się napić" - oddaje to z czym widza zostawia ten film
z przyjemnością przeczytałam tekst, zgadzam się w zupełności, a oglądanie Cate to czysta przyjemność.
1. Napisałeś o tym jak Alen dobrze charakteryzuje naturę człowieka - tak- ale w filmie z dość przeciętną i naiwną fabułą
2. Dla mnie Alen jest bardzo dobrym reżyserem, problem w tym ze genialnych filmów to on dla mnie nie robii.
3. Cate zagrała bardzo dobrze ale wg.mnie nie była to rola na Oscara. Druga sprawa że z nominowanych pewnie najbardziej zasłużyła. Tak to jest z tymi aktorkami. U panów zawsze na tą nagrodę zasługuje wiecej osób.
Sumujac u mnie prawdopodobnie 6.
Dokładnie. Kompletnie nie rozumiem też nominacji za scenariusz i rolę drugoplanową.
Film by po mnie spłynął gdyby nie Alen i Cate. Tak też spłynął ale miałem ucztę z tym wszystkim o czym Ty napisałeś. Mądrze napisałeś.
Dlatego też Cate już od września, kiedy to zobaczyłem film, była murowaną kandydatką do statuetki, aż do samego końca.
Widziałem wiele kobiecych ról w ubiegłym roku, ale żadna nie wywarła na mnie takiego wrażenie i nie ukazała tak zmiennych emocji.
Kobiece role w filmach Allena są ogólnie rewelacyjne i prawie zawsze bardzo ciekawe.
Oczywiście mogę się zgodzić, że Cate zagrała bardzo dobrze i oddała wszystko to co pewnie reżyser sobie wymyślił, ale sam film mnie nie urzekł. Irytował mnie jak i gł. bohaterka. Chyba twórczość W.A. to nie mój gust.
Zuza, dlatego też napisałem w którymś momencie, że Allena się uwielbia, lub wręcz nie cierpi. Oczywiście są to skrajności, bo przecież niektórym Woody jest zupełnie obojętny...
Jedno wiem. Nie mogę dziwić się ludziom, dlaczego twórczość Allena nie trafia w ich gust. To oczywiste. Nie ma takiego ''filmowca'', który by wszystkim dogodził. Jednak ci, którzy nie rozumieją zachwytu innych nad tym artystą, powinni uszanować wspomniany zachwyt.
Też nie wszystkie produkcje nowojorczyka trafiły do mnie, tak jakbym tego oczekiwał...
pozdro