Film jest po prostu przepiękny. Cztery różne kultury, cztery różne sposoby wychowania, cztery różne światy.
Najciekawsza wydała mi się Afryka. Jak niewiele tym dzieciom potrzeba do szczęścia...
np. (UWAGA SPOILERY):
zamiast mnóstwa zabawek do wyboru, do koloru (jak w Tokio czy San Francisco), wystarczają im zwykłe kamienie i ile już z tego mają radochy :D
Albo uderzyło mnie, jak Ponijao wziął z piachu jakąś kość i wsadził sobie do buzi lub zaczął lizać psa, gdy tymczasem w krajach rozwiniętych trzeba wszystko dokładnie wyczyścić, a jak dziecko weźmie do buzi coś z podłogi, to już panika, że zarazki.
Czytając komentarze odnoszę wrażenie, że należę do bardzo wąskiego grona osób sceptycznie podchodzących do dzieła Balesa. Niestety portret czterech niemowląt do mnie nie przemówił. Naturalnie początek intryguje i przyciąga wzrok, jednak z każdą minutą czas zaczyna wlec się jak babcia staruszeczka holująca siaty pełne zakupów na ostatnie piętro wieżowca. Oglądając Bobasy odniosłam wrażenie, że w/w obraz jest kolejnym tomem kolekcji dokumentów National Geographic. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się że to dystrybucja kinowa. Ciekawie podpatrzeć na życie i kulturę tak bardzo różniącą się od naszej (Afryka, Mongolia) i ta część filmu może rzeczywiście zachwycać. Z drugiej jednak strony zestawiono Japonię i San Francisko o wiele bardziej nam znane. Nie od dzisiaj wiadomo, że dzieci (szczególnie w pierwszych miesiącach życia) wzbudzają powszechną euforię przekładającą się w naszym języku na "ochy" i "achy". Trudno byłoby zrobić dokument o małych słodkich berbeciach, który spotkałby się z dezaprobatą odbiorcy.
6/10