"Reżyser i jego ekipa wielbią talent Freddiego Mercury'ego, ale po bardziej interesujących epizodach z jego życia ledwie się prześlizgują. Uczynili z niego świętego muzyki rozrywkowej, a z "Bohemian Rhapsody" - hagiografię."
--- czyli żywoty świętych cz. kolejna. Niczego ciekawego się nie dowiemy. Strata czasu.
od cukru w tej laurce można się porzygać.
ale ludziom się podoba ... bo w głośniku leci muzyka Queen.
"Bohemian Rhapsody" jest bełkotem, piosenką, której nikt nie rozumie i nie wie o czym jest - nawet sami twórcy... którzy napisali niezrozumiałą piosenkę po to żeby ktoś ich w końcu puścił w radiu, bo nikt nie chciał -
Film jest wspaniały. Nic dodać nic ująć, a ty jak nie rozumiesz fenomenu Queen to trudno, twoja strata.
Jeśli chodzi o Bohemian Rhapsody - wiele piosenek, które dziś są kultowe jest niezrozumiała, Bob Dylan ma sporo takich, Roling Stonsi też. Bohemian Rhpasody zaś jest o kolesiu, który zabił człowieka i wylądował w piekle, no akurat to jest oczywiste, wystarczy przeczytać tekst. Cała reszta, to już jak kto woli.
Queen jest fenomenalny, ale muzyka nie zmienia faktu, że ten film to gniot najwyższej próby :)
Lepiej wybrać się na koncert kinowy Queen niż oglądać obraz pozbawiony fabuły i emocji.