"Nowy film Patryka Vegi" - To brzmi jak wyrok. Po dwóch wątpliwej jakości częściach Pitbulla, które mogły przejść w gustach niektórych jako guilty pleasure, socjolog kultury (jak dumnie tytułuje się pan Vega) tworzy film, jak on to określa misyjny. Nie wiem, jaka to była misja, ale film na pewno nie wzbudzi dyskusji o stanie polskiej służby zdrowia, co najwyżej o wątpliwej jakości Polskiego kina gatunkowego. Wbrew obawom nie jest to kolejna część Pitbulla, TO COŚ ZNACZNIE GORSZEGO.
Już na początku atakuje nas złowieszczy napis "FILM OPARTY NA FAKTACH". Jestem w stanie uwierzyć, że Vega wierzy w prawdziwość tych słów. Zresztą sam twierdzi, że pisanie scenariusza poprzedził dogłębny research w tym rozmowy z polskimi pielęgniarkami i lekarzami. W co także jestem w stanie uwierzyć, szczególnie jeśli byli to lekarze na poziomie Krzysztofa Gojdzia. Chirurga plastycznego-celebryty który zalicza zresztą w filmie cameo.
Nawet jeśli niektóre z tych historii są prawdziwe, to nie czyni Botoksu dobrym filmem. Problemem jest stężenie tej patologii na metr kwadratowy. Vega wrzucił masę "przypałowych" anegdotek usłyszanych gdzieś tam do jednej historii i rozpisał je na parę postaci, a przy okazji nie ma mowy o żadnej przeciwwadze. Botoks to nie jest film, to zbiór nieśmiesznych skeczy, których większość puent sprowadza się do wrzucenia "kur*y" bądź "ch*ja" w co drugim zdaniu. Vega nie umie w dialogi. Pewnie wydaje mu się, że jest Polskim Tarantino lub chociażby twórcą pokroju Wojtka Smarzowskiego, jednak te przekleństwa nie mają żadnej mocy, a filmowi bliżej do tworów filmopodobnych pokroju "Job, czyli ostatnia szara komórka", z tym że tamten film nigdy nie miał ambicji do bycia dziełem rozpoczynającym narodową dyskusję na temat ważnego tematu. A Vega miesza poważne sceny mające mrozić krew w żyłach z "beczkową" postacią pielęgniarki transwestyty i homofoba w jednym lub ekologa-pantoflarza. Po co? Bo może. Bo Pitbulle zarobiły grube pieniądze na niewymagającej widowni. To widzowie tworzą tego potwora, niestety. Parę lat temu wyszydzany za niesławne "Ciacho", teraz Patryk Vega zaczyna uchodzić w niektórych kręgach za filmowy autorytet, mimo że robi kino niespecjalnie warsztatowo odbiegające od tamtego filmu z Karolakiem, ale doczepia do tego chwytliwy temat.
Problem polega na tym, że jest wyłącznie skupiony na kręceniu kolejnych "memicznych" skeczy, a nie na zbadaniu źródła patologii. I to skeczy często kompletnie niezwiązanych z tematem jak przytyk do kryzysu migracyjnego i tekstu o "jedzeniu sera z imigrantami". Vega ma tyle do powiedzenia na poważne tematy ile stereotypowy odbiorca jego kina - Sebix śmiejący się jak usłyszy przekleństwo na ekranie. A przy okazji lawiruje niebezpiecznie między różnymi odmiennymi gatunkami. Raz kręcąc teledyskową komedię, żeby potem przejść do "wstrząsającego" thrillera.
Skoro to nie jest dobry film o służbie zdrowia, to może przynajmniej działa w jakiejś innej sferze? Vega próbuje zabłysnąć także w innych tematach światopoglądowych, m.in. pokazując obraz twardych kobiet, ale wychodzi mu to równie zręcznie. Każdy mężczyzna w tym filmie jest seksistowskim skur*synem, a kobiety starają się być twarde i niezależne. Z tym że cała ich tożsamość sprowadza się do wątków opartych o instynkt macierzyński. Vega niby piętnuje seksizm, ale przy okazji tworzy film na wskroś seksistowski.
Sam Vega twierdzi w wywiadach, jak to trudno było zebrać obsadę filmu, bo aktorzy boją się uderzyć w służbę zdrowia, bo to temat tabu w Polskim kinie i jest odważnym twórcą, że się odważył. Ale przecież obsadza tutaj dokładnie te same ryje, co w dwóch ostatnich częściach Pitbulla, tylko że z wyłączeniem jedynych znakomitych aktorów, którzy się w nich pojawili, czyli Bogusława Lindy i Andrzeja Grabowskiego. Znaczy pojawia się też wciągnięta do tego świata przez swojego męża Katarzyna Warnke, której szczerze współczuje, ale każdy musi jakoś na chleb zarobić.
Vega ma tu tyle konstruktywnego do powiedzenia co każdy kolejny odcinek "Na dobre i na złe" i tyle też ma ten film wspólnego z rzeczywistością tyle, że stojąc po drugiej stronie skrajności. To wręcz Leśna Góra po drugiej stronie lustra. Zamiast samych dobrych i uczciwych lekarzy, mamy samą patologię, a świat tak nie wygląda, chyba że w umyśle pana Vegi właśnie tak to działa, ale to temat na inny tekst.
Film nie wywoła dyskusji, może jednak wywołać pewne szkody powiększając grupy antyszczepionkowców czy ludzi leczących się u "wyspecjalizowanych znachorów". Botoks to kino dla ludzi, którzy z zapartym tchem śledzą kolejne odcinki "Dlaczego Ja?" czy innych dokumentalizowanych hiciorów puszczanych w godzinach najniższej oglądalności. I może o to Vedze chodziło, bo ta grupa jest zaskakująco duża, a z tym się wiążą spore zarobki. Tylko że sam twierdzi, że robi film misyjny z artystycznych pobudek.
Na twórcach filmowych, jako że to najbardziej masowa i oddziaływająca na ludzi dziedzina sztuki, spoczywa pewna odpowiedzialność. Tak jak i na nas widzach spoczywa odpowiedzialność skrytykowania nieudolnego pod każdym względem filmu. Nie pozwólmy Vedze na stworzenie kolejnego bezmyślnego paszkwila uderzającego w następny zawód zaufania publicznego. Debata na temat służby zdrowia jest potrzebna, jest w niej gro nadużyć, ale sami się do nich przyczyniamy, przymykając oko na wiele spraw, a są odpowiednie organy do zgłaszania wszelakich patologii. I może tutaj trzeba zacząć, a nie generalizując, że wszyscy są źli. I to tak skatologicznej formie, jaką zaprezentował Patryk Vega.
Nie jest pan Smarzowskim.
1/10, bo niżej się nie da.