całkiem nawet spora apokalipsa co się zowie to się zaczyna gdzieś tam w drugiej połowie, a z chwilą, kiedy zawiesza się dokument, a odwiesza śmieszne wstawki inscenizowane, których zwieńczeniem będzie "żegnający nadzieję" na stacji metro centrum przy pasażu handlowym holoubek. strasznie przestrzelone to jest, ale to strasznie. szczęśliwie co chwilę panowie montażyści wytrącają nas z tego i wtrącają w nyżę. pan konwicki, maxymalnie zamikrofonowany, obfilmowany i wyfotografowany, do końca w swojej pozie-nie-pozie, zachowuje ostrość umysłu i przenikliwość spojrzenia - świadom na przykład tego, czym ryzykują następne pokolenia. wygodnie, na aucie, przestał czuć się odpowiedzialny, czyli odpuścił sobie. w człowieka nadal nie wierzy, jedry jego pałki, albowiem człowiek jest. na koniec dwa słowa do politycznie poprawnego cenzora, konwicki o panienkach - zmiana zdania odkąd umarła mu żona - nasze życie nie łaski jest pełne, lecz mozołu, mozołu oświetlonego takim ładnym światłem kobiecości. pluski za poduszki, ave konwicki!