Wczesny slasher z lat 70-tych. Trzy morderstwa dokonane na kobietach w lunaparku na Coney Island: dekapitacja, wypatroszenie i wydłubanie oczu. Okrutna taniocha scen gore, improwizowane, często koszmarne aktorstwo, dłużyzny, nuda, dziwaczne postaci itd. Film zdecydowanie w klimacie campu Hershella Gordona Lewisa i Andy Milligana. Dla cierpliwych. Mnie na swój sposób urzekł. Nigdy już nie spojrzę na pluszowego misia bez grozy w oczach.
Obejrzałem ponownie po latach i film trochę urósł w moich oczach. Stary i brzydki lunapark prowadzony przez masę ekscentrycznych postaci: żywe trupy wyjęte żywcem z "Night of the Living Dead" (1968) George'a A. Romero, wampiry (Malatesta), karzełka i inne ekscentryczne postaci. Sceny gore, owszem, tanie, ale przyjemne - w stylu amatorskiego gore Herschella Gordona Lewisa czy Andy Milligana. Fajny post-hipisowski klimat a la "Messiah of Evil" (1973) i dużo psychodeliczno-onirycznego surrealizmu. W outtakes znalazły się sceny kanibalistyczne z udziałem zombies. W sumie trudno nawet określić "Carnival of Blood" mianem proto-slashera - temu filmowi bliżej do "Karnawału dusz" Herka Harveya (1962) niż np. do niedawno oglądanego i recenzowanego "The Headless Eyes" (1971). Ten film to po prostu bad acid trip na minimalnym budżecie. I w sumie podwyższam nieco ocenę.
Ok, zła recenzja. Pomyliłem filmy. Ten drugi opis dotyczy surrealistycznego "Malatesta's Carnival of Blood" Christophera Speetha z 1973, a nie proto-slashera Leonarda Kirtmana. Mea culpa. Niestety nie da się go usunąć.