Przyznaję, że nie spieszyłem się z obejrzeniem „Chłopca w pasiastej piżamie”. Nieznany reżyser, brak gwiazd i tematyka Holokaustu to w końcu nie najbardziej elektryzujące zestawienie. Skoro jednak pomimo tego film ma tak wysokie oceny, musi coś w tym być, pomyślałem. I nie pomyliłem się.
Powiedzmy sobie od razu – film jest znakomity. Trudny temat Holokausty został nie tylko udźwignięty, ale również ukazany w sposób oryginalny i poruszający. To oczywiście w dużej mierze zasługa autora literackiego pierwowzoru – irlandzkiego pisarza Johna Boyne, ale też Marka Hermana - twórcy scenariusza i reżysera. Zasługa tego drugiego jest tym większa, że jego wcześniejszy dorobek to głównie komedie romantyczne.
Jak wspomniałem, wśród aktorów nie ma gwiazd, jednak obsada jest naprawdę solidna. Główną rolę męską (komendanta obozu pracy) gra David Thewlis, którego najlepiej zapamiętałem jako charyzmatycznego rycerza zakonnego –towarzysza Godfryda z Ibelinu w „Królestwie Niebieskim”. Partneruje mu Vera Farmiga, Ukrainka z pochodzenia, którą można było podziwiać w znakomitym thrillerze „Sierota/The Orphan” i również godnej rekomendacji „Cenie prawdy/Nothing but the Truth”, gdzie jako agentka Van Doren zabijała wzrokiem upartą dziennikarkę graną przez Kate Beckinsale.
Tutaj jednak w centrum uwagi pozostają dwaj ośmioletni chłopcy: jeden w krótkich spodenkach, drugi w tytułowej piżamie. To na ich wątłych barkach spoczywa w tym filmie największy ciężar. Podobno dzieci i zwierzęta na planie filmowym to największe wyzwanie dla ekipy, jednak w tym przypadku nie widać, żeby ktoś się męczył. Patrząc na swobodę i naturalność gry tej dwójki można tylko żałować, że w polskich filmach dzieci częściej sztywno deklamują niż grają (podobno przyczyna jest następująca: tam dziecko na początek przez tydzień lub dłużej jedynie oswaja się z planem i ekipą. W polskich warunkach – oszczędności i pośpiechu – przyjeżdża na plan i od razu musi grać).
Pomysł ukazana wojennej perspektywy z tej drugiej, przeciwnej strony nie jest jeszcze w kinie wyeksploatowany i stwarza naprawdę duże możliwości, co udowodnił np. Clint Eastwood w „Listach z Iwo Jimy”. Z kolei tradycja polskich filmów wojennych była zupełnie inna, bardziej w stylu dzisiejszych gier komputerowych: mundur SS-mana w kadrze oznaczał jedynie, że trzeba uciekać lub strzelać. Dlatego chłopiec przytulający się do ojca, noszącego taki właśnie mundur, to widok ciekawy i egzotyczny dla kogoś, kto wychował się na „Czterech pancernych”.
Zalety „Chłopca w pasiastej piżamie” nie kończą się na dobrym aktorstwie i scenariuszu. W przypadku tego rodzaju filmu musi znaleźć się jeszcze odpowiedni budżet na statystów, kostiumy, dekoracje, tak aby prezentacja historycznych realiów była należycie sugestywna. Tutaj oprócz sugestywności mamy jeszcze piękną, klasyczną oprawę muzyczną Jamesa Hornera i doskonałe zdjęcia, za które odpowiada Benoît Delhomme. Zanim przeczytałem, że film kręcono na Węgrzech, obstawiałem Włochy – bujna przyroda skąpana w słońcu i ostre światłocienie przypominają „Pod słońcem Toskanii” (nota bene rzadki przypadek filmu znacznie lepszego od książki).
W tej słonecznej scenerii rozgrywa się tragedia godna pióra Sofoklesa. Ośmioletni Bruno przyjaźniący się z żydowskim rówieśnikiem z obozu, gdzie komendantem jest jego ojciec, to postać przejmująca. Wrażliwy chłopiec, zdolny do życzliwości i współczucia, zderza się z rzeczywistością, gdzie wobec zła można co najwyżej milczeć. Bruno niewiele rozumie z tego, co się wokół niego dzieje, ale odnosimy wrażenie, że i tak nie poszedłby w ślady swojej siostry – entuzjastki narodowego socjalizmu. Jest odważny, zdolny zarówno do samodzielnego myślenia, jak i działania. W żadnym systemie totalitarnym nie są to cechy pożądane, a już szczególnie pod rządami demonów wojny. W takich czasach dobry człowiek może oczekiwać od nieubłaganego Fatum jedynie najwyższego wymiaru kary.
Serdecznie zapraszam na stronę: http://www.rekomendacje.npx.pl