Zastanawiam się, jak dalej mogłaby się potoczyć ta historia.
Takim odruchem, jest pewnie wyobrażenie sobie, że Ojciec, teraz doznaje skruchy, porzuca mundur i takie tam...
Ja bym chciał jednak zaprezentować wizję, która wydaje mi się bardziej prawdopodobna. Gdzie nie ma żadnej skruchy.
Żona rozwodzi się z nim, a on wierzy w to, że żydzi zwiedli jego syna, tylko po to,żeby zniszczyć jego rodzinę. Zamiast skruchy, jeszcze większa nienawiść. Gdy chcemy, wymyśleć, jeszcze gorszy scenariusz dla niego, te wydarzenia, sprawiają, że zostaje zdegradowany i wysłany na front (duży stres powoduje błędy decyzyjne, po za tym, jak ktoś, kto nie radzi sobie z rodziną, może dobrze dowodzić wojskiem?) i walczy na froncie, z wiarą, że wszystkiemu winni są żydzi.
Raczej nie wierzę, w jego wielkie katharsis. Ludzie pod wpływem tragedii, mogą się zmienić, ale wydaje mi się, że już wtedy muszą mieć jakąś świadomość siebie. Z pustego i Salomon nie naleje.
U matki, też mogę dojrzeć, co najwyżej zaostrzenie poglądów.
Ciekawi mnie, co z Gretel. Którą stronę wybierze, obwini za wszystko żydów? Czy może znienawidzi Ojca? Nie wiem, czy jest to kwestia, zbyt mało dokładnego, pokazania psychiki dziewczyny, czy kwestia, że jej poglądy nie są jeszcze aż tak dokładnie wysublimowane. (Być może, książka bardziej dokładnie o tym traktuje)