Chociaż do pewnego momentu nie jest źle. Początkowo ani naiwności po oczach nie kują, ani nawet nie przeszkadza fakt, że to kolejny w ostatnich miesiącach film przypominający, że kino się rozwija, ale nie wszędzie z tą samą dynamiką (kolejny po 'Oporze' i 'Lektorze' dotyczący czasów drugiej wojny światowej film, w którym wszyscy mówią po angielsku). Beztroskie dzieciństwo ośmiolatka będącego synem komendanta obozu koncentracyjnego. Ten drugi wydaje się być początkowo całkiem poczciwym człowiekiem - grający go David Thewlis stara się zresztą swojej postaci zanadto nie demonizować - ale zapytany dlaczego ludzie w "gospodarstwie" nieopodal chodzą w piżamach, przebąkuje coś w rodzaju: "Widzisz, to tak naprawdę wcale nie ludzie".
Problemy z 'Chłopcem w pasiastej piżamie' zaczynają się, gdy zaczyna się również jego właściwa treść, a więc gdy główny bohater poznaje i zaprzyjaźnia się z swoim - odgrodzonym od jego świat drutem - rówieśnikiem. Holokaust staje się w tym momencie odpowiednio spłyconym, nagiętym do oczekiwań, nośnym fabularnie historycznym zjawiskiem. Jest to trywializacja, która w tym przypadku mogłaby, i powinna, znaleźć pewne oparcie w fakcie, że bohaterem jest dziecko i teoretycznie to jego naiwne spojrzenie decyduje o oglądzie przedstawionej rzeczywistości. Ale w warstwie tej twórcy nie wychodzą poza przeciętność. Niewinny świat dziecka zderzony z brutalnym światem drugiej wojny ani grzeje, ani ziębi, a jedynie drażni swoją miałkością. Nie za dobrze jest też w zakończeniu, dramatycznym, ale gwoli "mocnego" efektu niemiłosiernie naciągniętym, co biorąc pod uwagę fakt, że tłem filmu jest rzeczywiste masowe ludobójstwo (nie dość "mocne?) mnie akurat bardziej do całości zniechęciło niż poruszyło.