Obejrzałem ten film - jak zresztą każdy, który oglądam - kierując się tylko kilkuzdaniową "zajawką" treści i zwiastunem. Dopiero z Filmwebu dowiedziałem się, że film powstał na podstawie książki, i to podobno dosyć znanej. Zmieniam więc stwierdzenie, które początkowo przyszło mi do głowy - że autorzy filmu stracili szansę, aby dać przekonujące odpowiedzi na ważne pytania - na stwierdzenie, że szansę taką stracił autor książki.
Chodzi o czywiście o pytania, które bohater filmu zadaje Bogu. Całkiem sensowne i zasadne. Jednak zamiast odpowiedzi dostaje tylko bezustanne pouczenia, aby tych pytań nie zadawał, bo jego punkt widzenia jest niewłaściwy - zamiast tego ma zaufać Bogu i przyjąć za pewnik, że to wszystko jest dla jego dobra. Tego typu dydaktyka jest bohaterowi nieustannie "tłuczona do głowy" z przysłowiową finezją karabinu maszynowego. W końcu jej ulega i dopiero wtedy doznaje uwolnienia od cierpienia. Czyli coś jak w znanym powiedzeniu "nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz".
A przecież można było dać całkiem sensowną odpowiedź na te pytania, wymagałoby to tylko niewielkiego odstępstwa od dogmatyki chrześcijańskiej. Rozumiem jednak, że dla autora książki takie odstępstwo było nie do przyjęcia - choć przecież i tak go już dokonał, pomijając zupełnie kwestię Szatana. W religii chrześcijańskiej przecież Szatan jest jak najbardziej obecny - tymczasem autor, próbując "uprzyjemnić" chrześcijaństwo i pokazać je w atrakcyjnej (możnaby powiedzieć: popowej) wersji, postać tę zupełnie pominął. W filmie dużo mówi się o złu, Bóg twierdzi iż nie jest tego zła sprawcą - ale jakoś zupełnie pomija milczeniem to, kto nim jest; a przecież w chrześcijaństwie stwierdza się to dość jednoznacznie: dobro pochodzi od Boga, a zło od Szatana. Tymczasem tego ostatniego w filmie brak.
Skoro zatem już dokonano jednego odstępstwa od dogmatów chrześcijaństwa - pomijając Szatana - można było dokonać i następnego. Tym bardziej że Biblia daje punkt zaczepienia: "Na początku był chaos".
Właśnie. Na początku był chaos. Ten chaos jest starszy od Boga, z niego właśnie wyłonił się Bóg i zaczął ten chaos porządkować, bo na tym polega jego działanie - na wprowadzaniu porządku w chaosie. Ale chaos nie może całkowicie zniknąć, bo to on leży u podstaw tego świata, on jest jego siłą napędową, motorem wszelkiego życia i rozwoju. Bóg wprowadza porządek, ale "energia" zasilająca ten porządek pochodzi z chaosu. Bez chaosu nie ma życia, ale tam gdzie jest chaos, tam są również nieszczęścia, śmierć i zło. Ktoś musi umrzeć, aby ktoś mógł nadal żyć :). Między porządkiem i chaosem musi być zachowana równowaga. Taka jest logika tego świata, której nawet Bóg nie jest w stanie zmienić, bo rządzą tym odwieczne i bardziej podstawowe od niego prawa, którym sam również podlega.
Bóg może być wszechmocny w świecie fizycznym - może łamać wszelkie prawa fizyki, sprawiać iż przedmioty (ludzie, zwierzęta) będą latać w powietrzu, wskrzeszać zmarłych - ale nie jest wszechmocny w sferze metafizycznej, nie jest w stanie złamać podstawowej logiki świata, który jest napędzany przez chaos. Bo gdyby mógł to zrobić, to ten świat by się po prostu rozpadł.
I to mniej więcej mógł Bóg powiedzieć bohaterowi filmu, zamiast serwować mu toporną dydaktykę. Był nawet dobry moment do tego - scena, w której bohater spotyka "Mądrość", postać jakby nie do końca z uniwersum chrześcijańskiego. To ona właśnie mogła mu przedstawić odpowiedzi, których poszukiwał. Zamiast tego zaaranżowała bezsensowną scenę "sądu", kończącą się żądaniem od bohatera wyboru, które ze swoich dzieci skaże na piekło - zupełnie nie wiadomo, z jakiego powodu, gdyż żadne z nich nie zrobiło nic takiego, co by je do owego piekła kwalifikowało.
Film jest bardzo ładny wizualnie, pogodny i miły w nastroju, przyjemnie się go ogląda. Ale treściowo - niestety tak jak napisałem na początku: stracona szansa.