3/4 filmu snuje się naprawdę interesująco. Szykująca się do ślubu para szaraków, w której lady is a boss - jedzie na własny, organizowany przez jej ojca ślub. Przygotowania trwają w najlepsze, kiedy między młodymi dochodzi do małej scysji. Wkurzona panna młoda wybiera się na przechadzkę i przypadkiem trafia na dziwną imprezę młodych ludzi. Dochodzi tam do pewnego drastycznego zdarzenia... Do tego momentu napięcie budowane jest świetnie, dramatyzm rośnie z minuty na minutę. Niestety, im bliżej końca, tym pomysły na fabułę się wyczerpały, poszły w kierunku taniego horroru...

TERAZ KTO NIE OGLĄDAŁ, NIECH NIE CZYTA, BO ZEPSUJE SOBIE ZABAWĘ!

Po kie licho pan młody przypadkiem zabija teścia?
Po kie licho Gruby wraca do Ukrytego Księżyca, kiedy wie, że jest tam wściekła armia domowników z bronią palną? (Gruby pcha się tam z drągiem)
I ta ostatni scena... Bzdura maksymalna.

Naprawdę szkoda, bo, jak wspomniałem, 3/4 filmu oglądało się z zapartym tchem.