"Constantine"...od czasu jego obejrzenia każda myśl o tym filmie przyprawia mnie o dreszcze i mdłości...strasznie mnie ten film drażnił i irytował.Po pierwsze i najważniejsze:To jedna z najgłupszych historyjek jakie kiedykolwiek próbowano mi wcisnąć.Nie byłby to minus,gdyby udało się twórcom sprzedać mi ten stos bezsensu,bzdur,herezji i głupoty.Tak jednak się nie stało i dlatego cała treść filmu najperfidniej jak to tylko możliwe, grała mi na najczulszych nerwach.Druga sprawa-rzekomy klimat.Wielu recenzentów wychwalało film właśnie za mroczny i charakterystyczny klimat.Niestety, to co w filmie dla mnie najważniejsze, w "Constantinie" po prostu nie istnieje.Chociaż w pomyśle tkwił spory potencjał na świetny klimat, to w jego realizacji został on zarżnięty przez natłok efektów specjalnych.Właśnie one stanowią trzeci problem.Nie dość, że jest ich stanowczo zbyt wiele, to na dodatek są po prostu odrażające, biją po oczach swoją nachalnością i tandetnością...Plusy?O dziwo sporym jest muzyka, z którą zetknąłem się dużo wcześniej niż z samym filmem.Wtedy stwierdziłem, że nie da się jej słuchać.Teraz zyskała w moich oczach (uszach), bo filmie okazuje się jedynym elementem,który potrafi stworzyć strzępki klimatu i napięcia i zwrócić na siebie większą uwagę.Poza tym podobał mi się jeden efekt specjalny (jeden na cały film!), pojawiający się na marne 0,5 sekundy, kiedy Conastantine zostaje popchany na ścianę przez moc czrnoskórego kolesia w klubie...Oczywiście największy plus to fakt, że dooglądałem ten film do końca (z zasady) i nadal żyję.Nie mogę już więcej o "Constantinie" pisać,bo się porzygam...wybaczcie.2/10