Synalek Szatana ma dość życia w cieniu potężnego ojca, chciałby w końcu by i jego imię budziło podobny albo i większy strach. Jedynym sposobem na osiągnięcie tego jest zniszczenie Równowagi i zagarnięcie świata ludzi na własność. Na drodze ambicji diabła staje dwoje ludzi plus kilka mięs armatnich, czyli ich przyjaciół.
Nic nowego. Rodzinne problemy w Piekle nie raz były już wykorzystywane w literaturze i filmie. "Constantine" powstał na bazie komiksu "Hellblazer", jednak sam film to postmodernistyczny kolaż. Estetyką przypomina "Matrixa" - wrażenie to wzmacnia jeszcze obecność Keanu. Sama historia zaś jest łudząco podobna do "Armii Boga". Znów archanioł Gabriel okazuje się czarnym charakterem, zaś Lucyfer jest w zasadzie tylko widzem. Co jest z tym archaniołem Gabrielem? Jak ma się pojawić jakiś renegat wśród najbliższych Bogu, to zawsze jest nim właśnie on, a nie Michał? To się robi już nudne. Za to Mammon może się cieszyć. Z pośredniego demona skąpstwa stał się nagle dziedzicem Piekła.
Cóż. "Constantine" ma parę zabawnych momentów, jednak jako całość jest to film dość średni. Chociaż lubię Swinton, to jednak Walken jest lepszym Gabrielem, a Mortensen jest zdecydowanie lepszym Lucyferem niż Stormare. Po tym wszystkim, co napisałem, nie powinno dziwić, że osobiście polecam obejrzenie "Armii Boga" niż debiut reżyserski Lawrence'a.