Ostatnimi laty w kinie przyszła moda na remaki będące kontumacjami serii. Tak było w przypadku "Gwiezdnych wojen: Przebudzenia mocy" i "Jurassic World". Podobną drogą poszła seria o przygodach Rockiego. Jak widać po przykładzie kontynuacji remaków ich realizacja wcale nie jest taka łatwa. Jak to się udało w przypadku "Creed'a II"?
Adonis "Donnie" Johnson Creed (Michael B. Jordan) pod wodzą swojego trenera Rocky'ego (Sylvester Stallone) zostaje mistrzem świata i gdy wydaje się, że nikt nie jest mu w stanie zagrozić wyzwanie rzuca mu syn Ivan Drago, Viktor. Reżyser zamiast skupiać się na przygotowaniach do walki bardziej wydaje się być zainteresowany problemami rodzinnymi. I tak oto na przykładzie Creeda widzimy jak ciężko jest stanąć do walki gdy odpowiada się za rodzinę i ma się coś do stracenia. Jednak problem ten jest ledwo zarysowany. Zdecydowanie więcej czasu zajmują kaprysy protagonisty, które na dłuższą metę zaczynają denerwować. Zdecydowanie ciekawiej prezentuje się historia antagonistów. Ich motywacje są bardzo dobrze zarysowane i zrozumiałe, a wraz z rozwojem wydarzeń są momenty w których bardziej kibicuje się tym "złym". Szkoda tylko że jest ich tak mało na ekranie.
Reżyser Steven Caple Jr. nie ma takiego wyczucia do scen na ringu co Ryan Coogler. Walki mimo to trzymają poziom serii, ale nie są tak dobre jak w "Narodzinach legendy". Niemniej ciosy Viktora są tak moce jak nikogo wcześniej i czuje się to na własnej skórze.
Braki reżysera nadrabiają aktorzy. Spojrzenia między nimi przekazują więcej niż wpadające z ich ust słowa. I to są najlepsze momenty filmu. Michael B. Jordan i Tessa Thompson kontynuują passę dobrych występów. Stallone ponownie udowadnia, że wcielają się w Rockiego staje się zupełnie innym aktorem. W wielkim stylu wraca Dolph Lundgren, jako Ivan Drago jest świetny. Dużo gorzej wypada Florian Munteanu, ale on z kolei nie ma nawet gdzie się wykazać.
Podsumowując "Creed'a II" to kolejny udany film z serii.