Totalne bzdury, jakiś koszmar. Bogaty amerykański turysta bezczelnie uwodzi angielską hrabinę w jej posiadłości, przy jej mężu, a ta niemal z miejsca rusza z nim do Londynu na kilkudniowe bzykanko. W tym czasie mąż (twardziel Cary Grant) martwi się, ale udaje głupka. A potem zaprzyjaźnia się z fagasem żony i nawet pozwala na ewentualne dalsze bzykanko, by zrozumiała ona niby co traci u niego... Co to ma być? Gdyby to dzisiaj nakręcono, to bym jeszcze rozumiał, ale w 1960 roku? Robert Mitchum i Cary Grant w tym zagrali? Koszmar...