Nie w każdym filmie należy doszukiwać się prawdy i obiektywizmu. Czasem warto zrobić głupią minę, i z uśmiechem naiwności, dać się poprowadzić za rękę przez świat półprawd i niedomówień. Bo z jaką ciekawością słucha się kłamstw gdy zna się prawdę? „Cześć kapitanie” to jest w istocie bajka dla dużych dzieci - zbyt dorosłych by pozwolić sobie na wieczorną gonitwę po domu z plastikowym pistoletem, ale nie dość starych, by wyprzeć się dziecinnych marzeń o byciu milicjantem, strażakiem, żołnierzem etc.
I wcale nie żałuję, że poświęciłem swój czas na tę krótką milicyjną nowelę, że skusiłem się na tę lukrowaną historyjkę o szpiegu, który o mało co, a uciekłby naszym stróżom prawa za zachodnią granicę. Przyznaję się bez bicia, że padłem ofiarą uroku. Zwabiła mnie Syrena, która mknęła na mazury. Nie śpiewem, a polskim jazzem lat 60-tych.
Film polecam tym, co lubią filmów kolor popielaty.
Przyznać muszę że koncówka zaskoczyła mnie, domysliłem się ale w trakcie sceny końcowej za co brawa bo nie lubię filmów przewidywalnych. Film fajnie się ogląda, gra aktorska może nie najwyższych lotów, ale trzyma się całości i ten koniec w starym dobrym stylu , polecam miłośnikom lekkich kryminałów.