Pierwszy błąd: najpierw książka. Strasznie łatwo potem kręcić nosem nad odstępstwami od prozy Harrisa (zakończenie, brak powrotu do dzieciństwa Dollarhyde'a, zmiana imienia pasierba Grahama, brak sceny ze zjadaniem obrazu, sam obraz i tak dalej)
Drugi błąd: sir Anthony. Oglądając po parę razy Silence Of The Lambs i Hannibala z Hopkinsem ma się już ugruntowane jak powinien wyglądać Lecter i z jaką tą niepowtarzalną maestrią. Potem Lecterem nie może być nikt inny niż on.
Trzeci błąd: Lecter - Lecktor. Niby szczegół, ale drażni. Najpierw sądziłem, że to błąd tłumacza i lektora. Wsłuchałem się w aktorów "Lecktor". Następnie dokument podpisany "Lecktor". Maleńki szczegół, ale jak dla mnie istotny *.
Film ogółem poprawnie zrobiony. Zdecydowanie nie ten niesamowity klimat, co w trylogii z sir Anthonym.
Nawet Hannibal nie porusza się i mówi z takim wdziękiem.
* Byłbym wdzięczny za objaśnienie, dlaczego w dalszych częściach, oraz książce jest Lecter, a nie Lecktor.
Mnie też wkurzał ten ?Lektor? ? to tak jak by zmienić Jamesa Bond na Benda lub Banda. Jedna litera a jednak robi różnice, tym bardziej, że Lecter to bardzo znane nazwisko:) Co ciekawe na moim DVD ? tłumaczenie jest poprawne? Co do Hopkinsa, ja też zdecydowanie wole jego ?wersje? ale prawda jest taka, że to Cox wygląda dokładnie tak jak książkowy Hannibal, no może po za tymi sześcioma palcami u jednej ręki!) ma przede wszystkim te charakterystyczne ciemne oczy, o których pisał Harris.
Pzdr:)
Wm scenariuszu "Manhuntera" występuje Lecktor, nie wynika to zatem z tłumaczenia. Notabene w 1986 roku nazwisko Lecter jeszcze nie było tak znane.
"Pierwszy błąd: najpierw książka. Strasznie łatwo potem kręcić nosem nad odstępstwami od prozy Harrisa (zakończenie, brak powrotu do dzieciństwa Dollarhyde'a, zmiana imienia pasierba Grahama, brak sceny ze zjadaniem obrazu, sam obraz i tak dalej)"
Zmiana imienia syna Molly wzięła się zapewne z względów czysto utylitarnych, bo dwóch Willów w jednym barszczu ;) mogłoby się widzowi mylić. Natomiast zakończenie, mimo że inne od książkowego, oddaje ducha ksiązki znakomicie, o niebo lepiej niż sztampowe zakończenie rattnerowskiego "Czerwonego Smoka". Kto mi nie wierzy niech rozważy motyw żółwi i to co Will i Molly mówią na samym końcu :)
Natomiast brak sceny zjadania obrazu i tak dalej, to nie jest coś co mnie osobiscie sen z powiek by spędzało, bo to co najważniejsze w postaci Dolarhyde'a oddane zostało bezbłędnie i klarownie, a rozpraszanie si na wątki poboczne mogłoby, nie daj Bóg, rozwodnić ten niepowtarzalny, nieco oniryczny, duszny klimat filmu.
"Drugi błąd: sir Anthony. Oglądając po parę razy Silence Of The Lambs i Hannibala z Hopkinsem ma się już ugruntowane jak powinien wyglądać Lecter i z jaką tą niepowtarzalną maestrią. Potem Lecterem nie może być nikt inny niż on."
To ja proponuję odczepić sie na moment od sir Anthony'ego i spróbować ocenić kreację Briana Coxa obiektywnie. Oczywiście że Cox nie jest Hopkinsem, nie wygląda jak Hopkins, nie mówi jak Hopkins i nie porusza się jak Hopkins. Ale nie oznacza to że jego interpretacja Lectera jest z automatu gorsza.
"Film ogółem poprawnie zrobiony. Zdecydowanie nie ten niesamowity klimat, co w trylogii z sir Anthonym.
Nawet Hannibal nie porusza się i mówi z takim wdziękiem."
I tu zaprotestuję. "Milczenie owiec" było gęstym zawiesistym thrillerem, "Hannibal" miał klimat kompletnie odjechany, mnie nieodparcie nasuwający na myśl malarstwo barokowe, zaś "Czerwony Smok" miał w sobie tyleż klimatu co przeciętna zapałka trucizny. Twierdzę że "Manhunter" w dziedzinie klimatyczności może konkurować z samym "Milczeniem..." choć to filmy bardzo różne.
Hannibal Lecktor w wykonaniu Briana Coxa po prostu nie posiada w ogóle żadnego demonicznego magnetyzmu. Zamiast dystyngowanego jegomościa, wulgarny zakapior z kwadratową szczęką. Zamiast wysublimowanych inteligentnych dialogów, szybkie rozmówki. Na pryczy wierci się, ma jakieś tiki, mruga oczami... Lectera mimo wszystko jakoś w głębi podziwiamy, bojąc się. Jest to postać, która tyle przeraża, co fascynuje.
Na litość boską, dialogi są takie jakimi je Thomas Harris napisał, pretensje zatem proszę mieć do niego, nie do Manna i nie do scenarzystów "Manhuntera". Pomijam ten drobiazg że Lecter/Lecktor jest w "Czerwonym smoku" postacią drugoplanową, a nie głównym bohaterem, nie na nim zatem uwaga widza miała się koncentrować.
Poza tym za nazwanie Coxa wulgarnym zakapiorem powinnam się chyba wkurzyć, kwadratowej szczęki już nie wspomnę, Cox se urody nie wybierał w końcu. Brian był taki jaki miał być: przerażający pod maską zwyczajności i banału. Owszem, nie ma w nim tej uwodzicielskiej nuty jaka była w Hopkinsie, ale wciąż nie chciałabym się znaleźc po tej samej stronie krat co imć Lecktor.
Na litość boską, dialogi są takie jakimi je Thomas Harris napisał, pretensje zatem proszę mieć do niego, nie do Manna i nie do scenarzystów "Manhuntera".
>>>Tu nie chodzi o to jakie są dialogi, ale jak je się wypowiada, jakim tonem, barwą głosu, tempem, akcentem. Wiem, że poprzez polskiego lektora ciężko cokolwiek usłyszeć, ale warto porównać ten sam tekst wypowiadany przez Hopkinsa i Coxa. I chyba nie ma wątpliwości kto to robi lepiej?
Poza tym za nazwanie Coxa wulgarnym zakapiorem powinnam się chyba wkurzyć, kwadratowej szczęki już nie wspomnę, Cox se urody nie wybierał w końcu.
>>> To weźmy do tego filmu Schwarzenneggera, albo Dannyego de Vito. Też urody sobie nie wybierali. Ale jednak do tej roli nie pasują.
Ale ja nie opisywałem osoby Coxa jako wulgarnego zakapiora, tylko postać, którą odtwarzał.
Brian był taki jaki miał być: przerażający pod maską zwyczajności i banału.
>>> Lester Hopkinsa wzbudzał strach i fascynację, coś do tej postaci przyciągało. Lecktor Coxa budzi we mnie tylko strach i odrazę.
I nie przenośmy odczuć co do bohaterów na aktorów na miłość Boską! To, że ja napisałem, że Lecktora uważam, za odrażającego typa, nie oznacza, że tak traktuję Coxa.
Napisałeś "Zamiast wysublimowanych inteligentnych dialogów, szybkie rozmówki." I mówisz że nie chodzi Ci o dialogi tylko o intonację, barwę głosu, tempo i akcent? Nie wiedziałam ze inteligencja dialogów przejawia się w tonacji głosu aktora. Obaj panowie wypowiadają swoje kwestie inaczej, ale nie powiem że któryś to robi lepiej. Notabene nigdy nie psułam sobie "Manhuntera" lektorem, to byłoby świętokradztwo.
Poza tym, widzisz, w "Czerwonym Smoku" Lecter nie był fascynujący. Był przerażający, był potworem pod maską przyjemnego pana w średnim wieku, ale nie miał w sobie nic fascynującego. Fascynujący Hannibal-Kanibal pojawił się dopiero w "Milczeniu owiec", które jeszcze nie istniało gdy Mann kręcił "Manhuntera". Zatem Cox zagrał Lectera takiego, jakim go Harris w swojej książce przedstawił, właśnie odrażającego typa.
I nie wiem gdzie widzisz coś wulgarnego w postaci zagranej przez Coxa, a zakapior w ogóle przejmuje moje możliwości pojmowania. Cały czas zaś odnoszę wrażenie że Twoje pretensje do Coxa sprowadzają się do jednego: on nie jest Anthonym Hopkinsem. Że zamiast niewysokiego Anglika o dystyngowanych manierach, obdarzonego hipnotycznym wzrokiem, dostałeś dużego Szkota z szeroką, piegowatą twarzą, uprzejmego i bardzo zwyczajnego. I dlatego Cox Ci do roli Lectera nie pasuje. No przykro mi bardzo, Cox jest Coxem a nie Hopkinsem i gra jak Cox, a nie jak Hopkins. Nie potrafisz sobie wyobrazić Hannibala innego niż ten stworzony przez Hopkinsa? Nie potrafisz oceniać Coxa po prostu za to co pokazał, a nie za to na ile był podobny do Sir Anthony'ego?
Jezusicku, ja napisałam o Hopkinsie "Anglik"? Ale wtopa, ale wtopa, podajcie mi popiół niech głowę posypię... Walijczyk oczywiście, Hopkins to Walijczyk.
Witam, mam pytania odnosnie Czerwonego smoka Harrisa i adaptacji tej ksiazki, Jak i na temat Milczenia owiec. Prosilbym osoby dobrze obyte w temacie o kontakt ze mna na e mail: speeder100@go2.pl :P
Pozdrawiam i z gory dzieki
:) Aż chce mi się powiedzieć "pieprzysz", ale wycofuję to, bo masz prawo do swojego zdania. Napiszę jeszcze raz:
1. Książka jest w deskę. Ale ja nigdy nie oczekuję, że scenarzysta będzie się trzymał fabuły, jak tonący brzytwy. Nie jestem pewna czy ekranizacja 'toczka w toczkę' "Pożegnania z Afryką" Blixen w ogóle trzymałaby się kupy! Czasami dokładna ekranizacja wskazuje, że reżyser nie wiedział co chce powiedzieć, więc trzymał się powieści, bo chciał mieć pracę. Mann nie należy do takich reżyserów. On pracuje, gdy ma coś do powiedzenia.
2. To że 15 razy widziałeś Hopkinsa jako Lectera, nie oznacza że tak ma wyglądać Lecter. Bardzo lubię Hopkinsa - to wspaniały aktor. Ale dałam szansę Coxowi, i gdy odrzuci się obraz wdrukowany w nas przez ciągłą reklamę "Milczenia..." to okaże się, że Cox jest prawdziwszy. Hopkins ma maestrię, Hannibal Coxa to świr - łatwo mogę sobie wyobrazić, że ten gościu wypatroszyłby Grahama bez mrugnięcia okiem. To, że postać ma dużo tekstu do gadania w scenariuszu, nie czyni z niej wiarygodniejszej osoby.
3. Nazwisko nie miało wtedy znaczenia, bo jeszcze nie napompowano Hannibala Oscarami. Hm, może drażnić, rzeczywiście - jeśli ktoś jest poddańczo nastawiony do wszelakich szczegółów. Ja nie mam nerwicy natręctw (mam nadzieję ;p).
Film dla mnie zrobiony genialnie. Muzyka wspaniała. Klimat zupełnie inny, ale to wynika też z przyjętej wizualności. W latach 90-tych stwierdzono, że filmy o świrach trzeba robić ciemnymi ujęciami i podkładać muzykę symfoniczną pod sceny grozy. Zwróć uwage, że wszystkie horrory są robione w ten sposób. "Milczenie..." jest po prostu najlepsze w tej kategorii, ale wizualnie leci po przyjętej linii rozwoju tego gatunku.
Mann chyba po prostu nie zakładał, że zrobi straszaka. On zrobił film o Grahamie i facecie, którego Graham tropi. I o jeszcze jednym świrze, który siedzi w białej celi w samych skarpetkach. Nie ważne, czy gościu nazywa się Lecter czy Lecktor - scena w której żując gumę wyciąga od miłej kobietki adres Grahama jest świetna. Przez ułamek sekundy twarz prawdziwego potwora.
Ja najpierw oglądałem "Czerwonego smoka",a dopiero potem "Manhunter".Ponieważ "Czerwony smok" podobał mi się jako thriller,więc nie oczekiwałem niczego wielkiego po "Manhunter".Tymczasem po obejrzeniu tego filmu stwierdzam,że jest on o klasę lepszy od "Czerwonego smoka".
Dlaczego? Oto moje argumenty:
1. "Manhunter" ma zdecydowanie lepszy klimat,atmosferę, muzykę,dzięki czemu bardziej trzyma w napięciu.
2. Aktorstwo w "Manhunter" jest na wyższym poziomie niż w "Czerwonym smoku". Petersen jako Graham bije na głowę Nortona(którego uważam za dobrego aktora),jest bardziej wiarygodny, bardziej mnie jego los obchodzi.
Dolarhyde w "Manhunter" jest moim zdaniem bardziej przerażający niż w "Czerwonym smoku",ale Fiennes też zagrał dobrze,a poza tym jego Dolarhyde to pod względem psychologicznym inny Dolarhyde niż ten z "Manhunter".Cox jako Lecter(czy też Lecktor jak to stoi w "Manhunter") jest równie wiarygodny co Hopkins.Właśnie najbardziej byłem ciekawy jak Lectera zinterpretował Cox.I okazało się,że zrobił to świetnie.Jego Lecter budził u mnie podskórny lęk.Czułem-jak to ktoś już napisał-że mógłby rozszarpać na miejscu Grahama.
Crawford w wykonaniu Fariny to też ciekawsza kreacja niż Keitela.Keitel trochę mnie rozczarował.Był taki nijaki.Żona Grahama w "Manhunter" też jest bardziej interesująca niż w "Czerwonym smoku".A Reba w wykonaniu Joan Allen wytrzymuje porównanie z Emily Watson.Nie wiem czemu większości kreacja Allen nie przypadła do gustu.
3. Pod względem psychologicznym "Manhunter" jest znacznie ciekawszym filmem niż "Czerwony smok".Mamy tu nie tylko relacje Graham-jego żona,ale też relacje Grahama z synem,z Lecterem.Po prostu widzimy co przeżywa Graham, jego uczucia są prawdziwe.Ja potrafię się wczuć w to co on przeżywa.Nie jest mi to obojętne.Natomiast w przypadku Grahama Nortona nie obchodziło mnie to za bardzo.
Jedyne co można zaliczyć na korzyść "Czerwonego smoka" to ciekawszy obra
3. Pod względem psychologicznym "Manhunter" jest znacznie ciekawszym filmem niż "Czerwony smok".Mamy tu nie tylko relacje Graham-jego żona,ale też relacje Grahama z synem,z Lecterem.Po prostu widzimy co przeżywa Graham, jego uczucia są prawdziwe.Ja potrafię się wczuć w to co on przeżywa.Nie jest mi to obojętne.Natomiast w przypadku Grahama Nortona nie obchodziło mnie to za bardzo.
Jedyne co można zaliczyć na korzyść "Czerwonego smoka" to ciekawszy obraz psychologiczny Dolarhyde'a.
4. W "Czerwonym smoku" za dużo jest Lectera.Przez to nie można do końca skupić się na Grahamie,jego rodzinie i Dolarhy'dzie.W 'Manhunter" proporcje obecności bohaterów na ekranie są znakomicie wyważone.
5. Ciekawsze zakończenie "Manhuntera".Jest ono bardziej logiczne i wiarygodne niż to z "Czerwonego smoka".Zakończenie "Czerwonego smoka" było zbyt banalne i przewidywalne.Ja od razu wiedziałem,że Dolarhyde wcale nie zginął.Nie wiem po co takie dość sztuczne zakończenie.W "Manhunter" zrobiono to o wiele lepiej.
Podsumowując: w mojej opinii "Manhunter" to znacznie lepszy film niż "Czerwony smok".Szkoda,że jest on tak bardzo niedoceniany, a niemal wszyscy zaraz reagują alergicznie,jeśli Lectera gra ktoś inny niż Hopkins.
:* Rzekłeś
Czasami pojawiały się głosy, że Petersen zagrał tą postać sztucznie. Tymczasem ja oglądając go czułam, co musiał czuć Graham. Facet nie jest histerykiem, a jak na kogoś, kto przeszedł piekło trzyma się bardzo dobrze. Petersen świetnie pokazał to zrównoważenie bohatera, walkę o wewnętrzny spokój - przyciszony głos, upór ale też skłonność do alienacji. Billy zagrał to trochę jak w teatrze, widać jego wewnętrzną koncentrację na słowie...Myślałam, że fakt iż Graham Nortona mnie nie rusza dowodzi, że coś nie tak jest ze mną, więc dzięki orphe...wszyscy mi mówią, że to świetny aktor, i pewnie jest...choć może to jest taki "przypadek Roberta DeNiro" (w jakimkolwiek pawiu by nie zagrał, jest wybitny i szlus - tak wieść gminna niesie; tyle że ja DeNiro akurat lubię...)
Już pisałam, że po Coxie ciary chodzą po plecach, choć są z nim tylko 3 sceny. Ale nie zrobiono tego filmu, by pewien aktor mógł sportretować JESZCZE RAZ Lectera i zgarnąć za to dodatkowe kilka milionów. Chciano po prostu opowiedzieć historię, więc punkt ciężkości w tej wersji jest przeniesiony na Grahama i Dollarhyde'a.
Dollarhyde jest bomba - prawie mi żal faceta. Sceny z Rebą są bardzo mocne. Nie ma znaczenia, czy w końcu pojawia się ten smok na jego plecach, czy nie. To tragedia faceta odrzuconego przez innych, który nigdy nie zaznał miłości i teraz pragnie się przepoczwarzyć w coś kochanego i pełnego siły. Dwie świetne role, a Allen wylądowało po tym filmie w moich ulubionych. Nie porównuję jej w tej chwili z Watson, bo to w tym wypadku nie ma sensu - dwie świetne aktorki, i tyle...
Zakończenie z tą muzyczką z lat 80-tych może wkurzyć amatorów babrania się we wnętrznościach i chichotów czarnych charakterów pod napisy końcowe...mroczniejsze zakończenie wylądowało gdzieś w montażowni i jest chyba wydane w zremasterowanej wersji, która wyszła w USA.
Ale taki koniec też ma w sobie coś. Graham próbuje odzyskać równowagę, po raz któryś w swoim życiu. Bohater nas obchodzi, więc należy się mu spokój. U Manna spokój to ocean. Więc film, tak jak się zaczął, tak kończy się nad brzegiem błękitnej nieskończoności...
:)
nie czytałam książki, nie mam porównania. moge opierac się jedynie na obejrzanych tych dwóch filmach. uważam, że "manhunter" jest nieporównywalnie lepszym filmem niż "red dragon". nie będę się rozpisywać, wystarczająco duzo zostało powiedziane na temat fabuły i gry, która jest według mnie świetna jedynie w pierwszym filmie. "manhumter" ma w sobie więcej klimatu, niepokoju, napięcia niż jego remake. przebijająca sie na kazdym kroku specyficzna atmosfera lat 80-tych oraz praktyczny brak muzyki nadają temu filmowi miano prawdziwego kina niepokoju.