oglądając zwiastuny nastawiłam się na dość dobry film, bez jakiegoś szału, ale może być
ciekawy. Już od dawna oddzielam książkę i adaptację filmową jako zwykły film, żeby się za
bardzo nie zawieść. Oczywiście nie obyło się bez porównań. :) Aktorzy, no okej, da się przeżyć,
choć tak na prawdę jedynym aktorem, który mi nie przesadzał był Robert ;) tak jak w książce
moją miłością jest bezapelacyjnie Jace, tak w filmie chciało mi się rzygać na jego widok i
zakochałam się w Simonie. :) Lily stanowczo za ładna jak na Clary, ale nie istotne. Chodzi mi o
fabułe filmu. Początek był na prawdę spoko, za to końcówka tragiczna. Nie dość, że skakali z
wątku na wątek, akcja działa się za szybko, wszystko potraktowali po łebkach. Przez ostatnie 45
minut ciągle ziewałam. Tak prawdę mówiąc, nie mogłam się połapać o co chodzi, bo tam było
dużo wątków odpowiadających innym częścią Nawet gdybym nie czytała książki, wkurzyłabym
się za zakończenie. Kwestia końcowa Jace'a i Clary zmienia znacząco dalszą historie. No, ale
cóż... jednym słowy, pierdoły. ;) Zastanawiające też, że wraz z moją przyjaciółką sporo
zawyżałyśmy średnią wieku na sali, mimo że, mamy po 17 lat.
Sporo zawyżona średnia wieku, hymm to prawda choć gdy ja byłam w kinie w jednym z pierwszych rzędów siedziało starsze małżeństwo na pewno po 50- tce. Film oceniam wysoko no cóż jak na 8/10 no cóż lubię te książki i chciałam zobaczyć to w kinie. Strasznie denerwuje mnie porównanie do Zmierzchu, które jest nie trafione. Może występują wampiry, wilkołaki ale nie są to takie kluski ( sama nie wiem jak to określić) . Końcówkę zmienili, pogmatwali wszystko no ale ja to jakoś przełknęłam. Każdy film który będzie wyprodukowany jeszcze przez jakieś 10 lat będzie porównany do Zmierzchu, ale trzeba to przełknąć. Bo nie jest to arcydzieło ale też nie katastrofa, według mnie dobry film.
mi się nie rzucili w oczy starsi ludzi, ale to mówię, o moim kinie ;). nigdy nie porównywałam Miasta do Zmierzchu. To zupełnie inna para kaloszy. Fascynacje zmierzchem przeżyłam w podstawówce, dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, jakie to płytkie. Ale czytało się szybko ;) Spodziewałam się klęski, tej ekranizacji i od początku mojej przygody z Miastem, czyli od jakiś 4 lat, miałam nadzieję, że oszczędzą sobie filmu. Widać autorka miała jakąś dziwną wizję i z zajebistej trylogii zrobiła średniej klasy ekranizację i dorobiła nowe, trochę pozbawione sensu kolejne częsci książki. Co nie znaczy, że nie czekam ze zniecierpliwieniem na ostatnią ;D
Mnie na szczęście ominęła fascynacja Zmierzchem, no cóż resztę dziewczyn w szkole nie. To prawda trylogia jest świetna, ale film też nie jest zły, ja też czekam na resztę książek ale też ekranizacji. Ale moim zdaniem chociaż zmienili wiele faktów to klęska nie nastąpiła.
Szczęściara z Ciebie z tym Zmierzchem ;) Dużo czasu na niego zmarnowałam, ale cóż, tzw błędy młodości ;) Co do Miasta kwestia gustu co się komu podoba i jak odbiera film. Ja jestem bardzo przeciwna ekranizacjom książek i patrze na nie dość krytycznie i wymagam od nich dużo ;)
Tak niedawno zauważyłam że jakoś nie przemawia do mnie zmierzch, ale pamiętam jak na mikołajki dziewczyny dawały sobie zdjęcia Edwarda, ja nie wiedziałam kto to :) Także oczekuje bardzo wiele od ekranizacji książek, jeśli mają być słabe, niech jej po prostu nie robią, lepiej nie zrobić filmu niż zepsuć opinię książki. A jak kto odbiera film to prawda zależy to od gustu, ale ja postanowiłam że na film wybiorę się jeszcze raz i obejrzę go bez tego oczekiwania i jeszcze raz się nad nim zastanowię.
też go sobie obejrzę jeszcze raz, bez zbędnych emocji, może spojrze na to bardziej obiektywnie, jednakże poczekam, aż będzie dostępny na internecie. jakoś szkoda mi pieniędzy na powtórkę. Czytam za to książkę , po raz enty, na szczęście dalej mam stworzony przez siebie obraz bohaterów i film mi tego nie zepsuł ;)
Tak czasem punkt widzenia zmienia się po drugim seansie, też właśnie czytam książkę jeszcze raz. Chciałam się zapytać co nie pasowało Tobie w filmie, aktorzy, muzyka, czy gra aktorska ? Chciałabym się dowiedzieć jaki jest twój punkt widzenia :)
hm... aktorzy, może nie wszyscy, głównie Jace, i tu już nie chodzi o wygląd, tylko o jego grę. Książkowy Jace był arogancki i to ni było widać, tylko po charakterze a także po sposobie bycia. Filmowy Jace był trochę bezpłciowy. Trzy kwestie książkowe miały świadczyć o jego charakterku ? Gdybym nie znałą książki, pewnie pomyślałabym, że chłopak nie umie się określić. Być miły i uczuciowy, czy grać złego chłopca. Jamie nie dość, że brzydki to jeszcze nie umiał odegrać swojej postaci. Zdenerwowało mnie, że strasznie ominęli Magnusa. Jego postać jest bardzo ważna, często przewijała się w książce a tu powiedział 2 zdania, dlaczego ? Rozumiem, że nie mogli przeciągać film w nieskończoność, ale mogli go dać więcej. Ale najbardziej denerwowała mnie końcówka. Dialog Hodge'a i Valentina, bez żadnego sensu, odbiegający i zmieniający ciąg dalszy. Kwestia blokady Jace'a? Właśnie to, że on go od razu rozpoznał i w bibliotece Luka zabójców jego ojca rzutowało na dalsze odczucia i przygody bohaterów. Portal i walka w instytucie ? Fakt, że Valentine chciał zabić Jace'a, kiedy on chciał go mieć po swojej stronie, bo mimo wszystko go kochał. Za to postać Clary mnie pozytywnie zaskoczyła. Tak jak w książce jej nie trawie, tak w filmie była spoko. ;) Simon, też. Chyba był najlepszym bohaterem. A i te runy! One miały znikać, być cienkimi, niewidocznymi bliznami a nie namalowane markerem!
Tak zniszczyli trochę postać Jace'a podobno ma wyjść druga część i może scenarzyści wezmą to sobie do serca by nadać charakteru Jace'a. Mi też brakowało Magnusa. Z walką w instytucie przesadzili bo zakończenie w ksiązce rozgrywało się zupełnie gdzie indziej. Też lubię Clary i Simona, a do Jace'a przekonały mnie chyba znajome. Runy akurat takie widoczne mi się podobały. A wracając do Jace'a wydaje mi się że to nie wina aktora bo on jest według mnie dobry tylko scenarzystów którzy odłożyli charakter Jace'a na drugi plan.
Ale mógł się postarać, chyba wszyscy zakładali, że Jace ma być takim złym chłopcem. Na castingach właśnie tym podbił serce autorce, że taki ma właśnie być Jace. Widać jej zamiary były troszeczke inne i Jamie się nie wpasował w rolę, tak jak powinien. Mam nadzieję, że druga będzie lepsza i nie będą mieszać kilku częsci na raz, bo to jest troche dziwne i problematyczne dla osób, które książkę czytały i się lekko pogubiły/ ;)
Tak pomieszali drugą z pierwszą moje znajome prosiły mnie żebym im wyjaśniła to i owo po wyjściu z kina. Tez mam nadzieję na drugą część i na pewno ją obejrzę. Fakt Jamie mógł się postarać ale nie wyszło, może z powodu scenariusza nie wiem. W wywiadach jest o wiele bardziej charyzmatyczny jak i w innych filmach. A na drugą cześć czekam i mam nadzieje że będzie lepsza :)
możliwe, możliwe ;) Za to Lily odegrała Clary bardziej charyzmatycznie i z charakterkiem. W książce jest taka mdła i bez wyrazu. A tak odbiegając trochę od tematu, niesamowicie śmieszyła mnie fryzura Luka. A Clary była za mało ruda jak na płomiennorudą dziewczynę z loczkami. Ale to tak już czepiając się szczegółów, bo ona fajnie grała. :)
Tak co do Lily się zgodzę jest jednym z plusów filmu. Ja jakoś Clary nie wyobrażałam sobie nigdy rudej ale właśnie w takim kolorze. :)
kwestia wyobraźni, więc tu ciężko się spierać, bo każdy interpretuje i wyobraża sobie książki inaczej, ja mówiłam akurat o sobie i w zasadzie o tym jak ją opisano ;)
Tak, Magnus i Alec - moje miłości . ;D Co prawda, Magnusa sobie zupełnie inaczej wyobrażałam, ale w sumie było ok.
A, no i Valentine, który tak przypominał tego książkowego, ja mrówka słonia. Wyglądał jak Khal Drogo z "gry o tron".
Według mnie , pierwsza połowa filmu była bardzo dobra. Klub Pandemonium był świetny , efekty specjalne , gra aktorska i charakteryzacja. No wszystko na swoim miejscu. Ale moment kiedy Valentine wchodzi do instytutu , tam już pozmieniali za dużo. Końcówka filmu była już chyba wolnym dziełem scenarzystów bo ekranizacja to to nie była. Jak dla mnie zbyt duża ingerencja w fabułę książki. No i warto też zauważyć , że Hodge wypowiada zdanie ''możesz ich okłamać , że są rodzeństwem'' w rozmowie z Valentinem. Czyli z góry wiadomo , że Clary i Jace to nie brat i siostra. Ja to już wiedziałam i pewnie większość z was też , bo już czytaliśmy książki. Ale na pewno pamiętacie jak dużym zaskoczeniem była dla was ta informacja , gdy zetknęliście się z nią po raz pierwszy. Osoby które poszły na ten film ''na świeżo'' nie były więc w żadnym wypadku poruszone zakończeniem , bo wiedziały , że to co mówi Valentine to ściema. Nie rozumiem , po co zrobili coś takiego? By naiwne 13-stki chciały pójść do kina na drugą część , wiedząc że będą świadkami wielkiej i wspaniałej miłości Jace'a i Clary? Bo nic innego mi się nie nasuwa. Co do gry aktorskiej , uważam , że każdy prezentował wysoki poziom. Lily Collins , mimo że znana głównie przez swojego sławnego ojca - Phila Collinsa - na aktorkę się jak najbardziej nadaje. Jest śliczna i według mnie dobrze przeniosła na ekran postać Clary. Włosy miała fajne , nie przeszkadza mi , że mało rude. To raczej nieistotny szczegół. Jamie Campbell Bower grał dobrze , to że napisano mu niewiele sarkastycznych kwestii w scenariuszu nie jest jego winą. Widocznie scenarzyści woleli skupić się na czymś innym - nad czym oczywiście ubolewam. Najbardziej zaskoczył mnie Robert Sheehan w roli Simona. Grał wspaniale i jak nie lubiłam jego postaci w książce , to w filmie zdobyła moje serce. Moment kiedy mówi Clary co czuje zasługuje na brawa na stojąco. Jonathan Rhys Meyers jako Valentine też super , widać było obłęd w oczach i tak na marginesie facet bardzo przyjemny dla oka ;) W całym filmie jak dla mnie tylko jeden poważniejszy zgrzyt - scena w oranżerii i hollywoodzki pocałunek Clary i Jace'a. Brakowało jeszcze tylko tęczy i hopsających w tle jednorożców. Podkład muzyczny w tym momencie również beznadziejny - tak cukierkowej i plastikowej piosenki już dawno nie słyszałam. Przez ten pocałunek boję się o scenę na Jasnym Dworze :/ ... Jeszcze na zakończenie dodam , że Magnusa zdecydowanie za mało , czekałam z utęsknieniem ekranizację opisywanej w książce imprezy i się rozczarowałam. Mimo tych minusów które tu z siebie wyrzuciłam , film oceniam na plus. Sądzę , że spokojnie mogę dać 7/10 a może nawet 8 ;)
Zdecydowanie się z tobą zgadzam, a przy scenie w oranżerii akurat ja pękałam ze śmiechu i jeszcze ten deszcz, prawda brakuje tylko hopsających jednorożców :) Nie jestem fanką Demi Lovato i jej piosenka to jedyna która mi się w filmie nie podoba. Ja też nie lubiłam Simona a tu wielkie brawa dla aktora. Valentine mi się też podobał w filmie chociaż zupełnie zmienili jego wizerunek. A z tym ujawnieniem wszystkich intryg to po prostu pójście na skróty, które jest największym błędem.
Może to awersja do samego Jamiego, ale po prostu, nie przypadł mi do gustu i uważam, że nie odzwierciedla "tego prawdziwego". Tak jak już wspomniałam w poprzednich komentarzach, na castingu podbiła serca, właśnie swoją charyzmą i arogancją, a dla mnie jej w ogóle w filmie nie było. Jedynie kwestie książkowe, ukazują jego charakter, a on powinien być taki cały czas, a nie w trzech momentach. Od samego początku odrzucał mnie jego wygląd, ale postanowiłam dać mu szanse, którą zaprzepaścił. Nigdy nie polubię tego aktora. Na dodatek miał niebieskie oczy, co strasznie mnie denerwowało, ale to taki wizualny, nieistotny szczegół. Valentine też mało prawdziwy i jakoś też mi się nie podobał. Simona nie darzyłam sympatią na początku książki, później mi nie przeszkadzał, w filmie był genialny i zdecydowanie przystojniejszy niż sobie wyobrażałam. Aleca i Magnusa baardzo okroili, co jest dla mnie nie wybaczalne. Sceny w instytucie, to tak jak mówisz, wolność scenarzystów, nic nie trzyma się kupy. I to o czym wspomniałaś, Hodge i Valentine, nie przemyśleli tego w zupełności, bo to zmienia sens całej sześcio tomowej sagi. Ogólnie rzecz biorąc, film został pozbawiony tego czegoś. Akcja rozgrywała się w przeciągu trzech dni ? Strasznie to wszystko szybko się działo i nie pokazywało tego jak powinno. Trochę boję się kontynuacji, że pogmatwają to jeszcze bardziej i nie będzie można doszukać się prawdziwej historii, odpowiadającej odpowiednim częściom.
To co innym wydawało się śmieszne, dla mnie było żenujące i to co inni przyjmowali normalnie, mnie bardzo śmieszyło. Jako jedyne z moją przyjaciółką śmiałyśmy się w innych momentach niż cała reszta. Scena w oranżerii była jednym z tych momentów, a przyznam szczerze, że piosenki kompletnie nie pamiętam, ani tej ani innej, co znaczy, że nie były warte mojej uwagi :)
Jeszcze jedna rzecz mi się nasunęła. Uważam , że uczucie pomiędzy Jace'am a Clary zostało spłycone do granic możliwości. jak już wspomniała Lecarrousel , akcja rozgrywa się w przeciągu trzech dni a natłok wydarzeń jest potężny. Jeden pocałunek w oranżerii i minute później są już parką trzymającą się za ręce , wspólnie przemierzającą korytarze Instytutu? Zaleciało mi wtedy kiczem i myślę , że gdybym wcześniej nie czytała książek to lekko zdębiałabym w kinie podczas sceny , gdzie Clary rozpacza ''zabita'' tą straszną informacją , że jest z Jace'am spokrewniona. Przecież w filmie oni nawet nie mieli kiedy jakoś poważniej się w sobie zakochać. Zastanawia mnie też jaki sens będą miały dalsze części , skoro cały osobisty dramat pomiędzy Clary a Jace'am będzie mało efektowny , kiedy Hodge już wszystko ''wygadał''
tak mi się wydaje, że jeżeli chodzi o Jace'a to była miłość od pierwszego wejrzenia. Nie wiem czy zwróciłyście uwagę, jak on spojrzał się na Clary w Pandemonium. Jakby od razu poraziła go swoją urodą i takie tam. Gdzie to uczucie od początku było trudne i nawet po pocałunku jeszcze na siebie warczeli, a nie jak zauważyła Veiller trzymali się za ręce i byli kochającą się parą. Połowa scen nie trzymała się kupy i była zbędna, wręcz psuła całość. Dlatego uważam, że ten film to klapa.