Obiecałam sobie, że przed pójściem do kina najpierw przeczytam książkę Lois Lowry (niezwykle
ciężko ją dostać w księgarniach ale udało się). Po skończonej lekturze i porównaniu jej do
zwiastuna filmowego już wiedziałam, że będzie źle. I zbytnio się nie pomyliłam.
Film jak to film, zrobiony z rozmachem, w standardowo hollywoodzkim stylu. Pomijając fabułę,
razić może przyjemna estetycznie, ale bardzo powierzchowna i stereotypowa wizja przyszłości -
drony, hologramy i całe mnóstwo szklanych przesuwanych drzwi. Oczywiście nawet po
przeczytaniu książki można wyobrazić sobie tak rzeczywistość, w której żyje Jonasz, jednak w
moim odczuciu jest zbyt prosta i pozbawiona wyobraźni. Pozostaje jeszcze dobór aktorów - być
może reżyser miał coś na celu obsadzając 17-25-latków w rolach 12-letnich dzieci, choć nie
bardzo wiem co i cierpi na tym autentyzm filmu.
Teraz najważniejsza dla mnie kwestia - kwestia fabuły i sensu powieści który został bezpowrotnie
utracony w filmie. Rzeczywiście można odnieść wrażenie, że na ekranie widzimy kalkę z "Igrzysk
śmierci" - świat w którym społeczeństwo jest stadem niczego nieświadomych baranów
dowodzonych przez złą i przebiegłą radę starszych z Meryl Streep na czele. Książka zupełnie
neguje tę wizję, co jest moim zdaniem miłą odmianą od innych tego typu dystopijnych historii.
W świecie Lowry WSZYSCY są rzeczywiście identyczni - nieważne czy to starszyzna czy zwykły
obywatel. Nikt nie wie więcej niż powinien, poza Dawcą i Biorcą. W książce absolutnie
niemożliwa byłaby scena w której przewodnicząca kazałaby Asherowi znaleźć i zabić Jonasza -
gdyż nawet ona nie wie co to groźba czy rozkaz. Nikt nie ścigał Jonasza po to, by go
powstrzymać - jedynie dlatego, że autentycznie MARTWILI SIĘ o członka swojej społeczności.
Myślę, że film podobałby mi się dużo bardziej, gdybym nie znała powieści, choć nadal byłby dość
powierzchowną bajką o "społeczeństwie idealnym". W każdym razie czytajcie książki przed
obejrzeniem adaptacji, można dojść do naprawdę ciekawych wniosków.