W zasadzie solidna telewizyjna produkcja. Ale jak na nią patrzeć troszkę szerzej to wypada blado. Bronson i młodziutki Kurt Russell to duże zalety. Ten pierwszy gra jak zwykle na poziomie, jest autentyczny nie tylko w scenach gdy trzeba robić twardą minę, melodramatyczne momenty też mu wychodzą. Ten drugi to co prawda tylko mały chłopiec u początków kariery, ale zadziwia wachlarzem emocji które potrafi nam sprzedać w przystępny sposób.
Poza tym to tylko prosta historia, duża jej część to retrospekcja, która wiele wyjaśnia. Niewiele mnie zaskoczyło. Początek bardzo słaby i zapowiadał familijne kino. Potem część z wspomnieniami nadała już rytm filmowi, choć nadal nic mnie nie ujęło. Brawurowo zrealizowany finał na duży plus i to on ostatecznie sprawił że film można polecić.
Niby nic, ale jeśli ktoś lubi westerny tak jak ja, raczej nie uzna czasu spędzonego nad tym filmem za stracony.