Devil Bat to jedna z tych mniej istotnych pozycji w filmografii Lugosiego, film dziś już praktycznie zapomniany. Nie bez powodu, gdyż jest to obraz co najwyżej przeciętny. Scenariusz jest delikatnie mówiąc naiwny i naciągany (co w sumie jest dość typowe dla wielu horrorów z tamtych lat), jednak nie razi to w oczy aż tak jak choćby w "The Invisible Ghost", a jeśli przymknie się oko na jego niedoskonałości okaże się, że Diabelski Nietoperz kryje w sobie całkiem spore pokłady campowej rozrywki.
Bela tym razem wciela się w doktora Carruthersa - szanowanego obywatela małego miasteczka. Nikt jednak nie wie, że doktorek na strychu swojego domu hoduje ogromne, krwiożercze nietoperze, które następnie wykorzystuje w niecnych celach. Gdy latające bestie zaczynają terroryzować mieszkańców i padają pierwsze ofiary śmiertelne, na pomoc w zbadaniu sprawy przybywa dwóch reporterów z miasta.
Sceny, w których nietoperz lata złowrogo wydając przy tym niesamowite dźwięki, a następnie atakuje swoje ofiary są doprawdy zjawiskowe. Show skrzydlatemu stworowi skraść mógł tylko sam Lugosi, który zagrał po prostu w typowy dla siebie sposób. Pozostali aktorzy, cóż, po prostu tam byli i tyle można powiedzieć.
Żadnego suspensu w zasadzie tu nie ma, wszystko jest proste i do bólu przewidywalne ,lecz mimo to film całkiem mnie wciągnął. Jako że trwa zaledwie godzinę z hakiem nie zdążył nawet zacząć przynudzać. Znajdzie się też kilka akcentów humorystycznych (choć patrząc z dzisiejszej perspektywy cały film taki jest), mi szczególnie spodobały się nagłówki gazet, które przetłumaczone można by na żywca wrzucić do rodzimego Faktu czy Super Expressu ("Diabelski nietoperz atakuje" itp.).
Podsumowując film polecam wyłącznie dwóm grupom odbiorców: fanom Lugosiego i fanom stareńkiego kina klasy B (i dalszych literek alfabetu). Jeśli należysz chociaż do jednej z nich prawdopodobnie będziesz się całkiem dobrze bawił.