Wbrew utartym stereotypom efekty kina spod znaku "gore", w obrazach mi.in. takich twórców jak George A. Romero oraz Tobe Hooper, nigdy nie były celem samym w sobie, ale środkiem do celu. I tak Romero w swoich filmach o zombie relacjonował na gorąco sytuację polityczną i społeczną U.S.A. W "Nocy żywych trupów" krytykował amerykański rasizmim, w "Świcie zywych trupów" wyśmiewał konsumpcjonizm oraz skłonności Amerykanów do przemocy, w "Dniu żywych trupów" poszedł trochę dalej i przedstawił ogólnoludzką sytuację, w której człowiek w sytuacji kryzysowej jest niezdolny do współpracy z drugim (dzieki czemu film nabrał uniwersalnej wymowy). Niestety "Ziemia żywych trupów" była zaledwie sprawnie zrealizowanym horrorem, gdyż reżyser pozbawił swoje dzieło jakichkolwiek kontekstów. Natomiast w najnowszym obrazie "Diary of the Dead" powraca do swoich wczesniejszych inspiracji. Tym razem patrzy krytycznie na nowe media (telewizja, wideo, media cyfrowe oraz internet), używając jednocześnie formy paradokumentalnej, w wyniku czego odświeża stworzoną niegdyś przez siebie konwencję. Krytyka reżysera uderza w emocjonalny chłod mediów, które m.in. relacjonując tragedie zachowują wszelką obojętność na przedstawiane fakty - istotne jest tylko nakręcenie dobrego materiału. W tym wymiarze (uniwersalnego przesłania dotyczącego nie tylko społeczeństwa amerykańskiego) film jest podobny do "Dnia żywych trupów".
Wszystkich zainteresowanych kinem "gore" zachęcam do lektury artykułu Piotra Kletowskiego pt.: "Zaproszenie na krwawą ucztę", oto link: http://film.onet.pl/0,0,1376993,1,600,artykul.html
i to jest strzal w 10. Film jest dobry choc miejscami moze wydawac sie naciaganym. Oglolnie mniej akcji, wiecej zastanowienia. Dla mnie 8/10.
Jak dobrze, że ktoś jeszcze myśli o tym co wrzuca do odtwarzacza. W moim gronie jest nie do pomyślenia, żeby nie sprawdzić przynajmniej kto reżyseruje, kto produkuje i jaka jest chronologia. W ten sposób można właściwie zrozumieć poczynania twórcy. Oczywiście, że to ten sam Romero. Podpisuję się pod komentowanym wątkiem.
Dodam jedynie, że jeśli (jak robi to większość komentujących) oceniać film na podstawie tego czy jest "starszny" (o zgrozo!), to warto wziąć pod uwagę dwie rzeczy: mamy trochę więcej lat niż oglądając wcześniejsze produkcje pana Romero i nie jest nas już tak łatwo przestraszyć. Po drugie straszenie, rozśmieszanie czy wzruszanie widza jest jedynie przełożeniem na ekran tego czego się boi, z czego się śmieje lub co wzrusza reżysera. My się możemy na to łapać albo nie. To dość subiektywne i niełatwo zrobić film, który przypasuje wszystkim.
Odbiegając od tematu: Ja na przykład w porażce "nowej trylogii" Gwiezdnych Wojen widzę właśnie problem wieku. Większość oceniających negatywnie trylogię to ludzie, którzy oczekiwali, że obejrzenie filmu przyniesie im takie same wrażenia jak gdy oglądali film mając lat naście. No niestety... mając lat trzydzieści już tak bardzo nie bawi. Co dziwne - dzieciom podobało się bardzo i w statystykach dawali nawet wyższe noty tym nowszym (pewnie ze względu na jakość). Starsi oczekiwali wrażen sprzed piętnastu lat. Potem "pierwotnej" trylogii dorabia się status "kultowości" (choć nikt nie wie co to właściwie znaczy) ale na forach widać, że zarzuty stawiane nowej trylogii możnaby przypisać również trzem pierwszym częściom.
Świt można zupełnie inaczej zinterpretować. Ci ludzie próbują stworzyć iluzje dawnego życia żyjąc w sklepie.
Niestety obecny świat został zdeformowany tak dalece, że nie udaje im się stworzyć nawet złudzenia, podczas gdy rzeczywistość puka do drzwi. Właśnie dlatego ten film był dla mnie tak przerażający. Wyobraźcie sobie, że budzicie się w nowym niegościnnym świecie i nie możecie nawet udawać że wszystko jest ok. W waszym życiu zaszły tragiczne zmiany których nigdy nie odwrócicie. To tak jakby nagle zeskoczyć z 5 potrzeb niżej w piramidzie Maslowa.
Wczoraj byłem szanowanym obywatelem, a dzisiaj czuję grozę śmierci nawet we własnym domu.