Moim zdaniem cała historia powinna wyglądać mniej więcej tak:
Po pierwsze zabrakło tajemniczej przeszłości Django. Django sam mógłby być na przykład zbiegłym niewolnikiem, który został łowcą nagród, będącym na tropie braci Brittle, ale popełnia błąd – zakochuje się w Broomhildzie, próbuje ją porwać i znowu kończy jako niewolnik, którego uwalnia Schultz, bo sam chce dorwać braci. Ale Django odmawia pomocy, dopóki Schultz nie pomoże mu odzyskać Broomhildy.
Dalej rzecz toczy się podobnie jak w filmie, ale! Candy i Stephen nie są takimi jednoznacznie parszywymi bohaterami. Candy na ten przykład jest bardzo przywiązany do niektórych ze swoich Murzynów, traktuje ich jak rodzinę, a Stephena jak ojca. Poza tym bez Stephena czuje się bezradny i tak naprawdę to majordomus trzęsie całą plantacją (to było na początku trochę zarysowane w filmie, ale potem namalowanie bohaterów czarno-białą farbą zepsuło cały efekt ambiwalencji). Z kolei Stephen jest lojalny wobec Candy’ego nie dlatego, że jest skur...czybykiem, tylko dlatego że:
- jest tradycjonalistą wychowanym w duchu niewolnictwa, przez co wydaje mu się, że tak po prostu musi być, że czarny ma białego słuchać (coś jak polski chłop słuchający księdza z ambony i oddający Kościołowi dziesięcinę);
- dochodzi syndrom sztokholmski i próba racjonalizowania i zaakceptowania swojego losu;
- obawa o ferment, jaki może wśród czarnych siać widok wolnego Murzyna, a jeśli niewolnicy będą się buntować, to biali będą ich pacyfikować, a tego Stephen chciałby uniknąć, bo jest po prostu takim lojalistą na wzór Wielopolskiego.
Natomiast gdy Django z Schultzem zostają zdemaskowani przez Stephena, to okazuje się, że nie mają forsy na wykupienie Broomhildy, ale obiecują zapłacić po zgarnięciu nagrody za braci Brittle. Candy daje im miesiąc na załatwienie sprawy
Mamy więc epicki pojedynek dwóch na trzech, w którym Django najpierw zabija jednego z braci, Schultz zabija drugiego, ale trzeci zabija Schultza i ginie dopiero z ręki Django.
Django wraca więc sam z pieniędzmi, płaci za Broomhildę, ale to od niego Candy oczekuje uścisku dłoni. Django orientuje się, że Candy nie zamierza wypuścić ich żywymi, więc zabija Candy’ego derringerem zabranym Schulzowi (i tu zaskoczenie, bo nie widzieliśmy go wcześniej u niego), robi rozpierduchę, ale koniec końców daje się złapać. I co robi Stephen? Sprzedaje Broomhildę na jeden kraniec Stanów, a Django na drugi, żeby nigdy więcej się już w życiu nie spotkali. I film kończy się tak, jak zaczyna – Django idzie eskortowany z innymi niewolnikami...
W mojej wersji nie ma jednoznacznie złych i dobrych bohaterów, są zaskakujące zwroty akcji i chociaż jeden prawdziwy pojedynek rewolwerowców. No i nie ma tego tandetnego zakończenia doklejonego na siłę, a za to pozostawia nadzieja na kontynuację.