Skończyłem seans z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony to wspaniałe kino, film zapadający w pamięć. Z drugiej strony jakoś mało w tym filmie Tarantino, którego lubię.
„Django” to brat bliźniak „ Bękartów wojny”. I wcale nie jestem przekonany czy to dobrze w przypadku filmu Tarantino. Ten sam motyw przewodni zemsty, piękne zdjęcia i poetyka niektórych scen ( w Bękartach scena z kobietą w czerwieni na tle kurzu wirującego w świetle, w Django leżąca Kerry Washington -końcówka filmu, pola bawełny, skały przy obozowiskach i wiele innych). Mało tarantinowskie, obrazowe (czy też może lepiej- wizualne) podejście do kina. Pokochałem filmy Tarantino za coś innego, trudnego do sprecyzowania, ale bardzo charakterystycznego dla jego twórczości. We „Wściekłych psach”, „Czterech pokojach”, „Jackie Brown”, „Pulp Fiction” było coś takiego, co bez znajomości autora pozwalało natychmiast powiedzieć, że filmy te są dziełem właśnie tego reżysera. Powrotem do stylu tych filmów był dla mnie „Grindhouse: Death Proof”. „Django” to jakby inna bajka. Wymienione wcześniej filmy miały w sobie coś nowego, młodzieńczego, świeżego, odkrywczego, pełnego energii. Filmy często „brudne”, wulgarne , przejaskrawione aż do absurdu, ale fascynujące. W „Django” i „Bękartach wojny” tego nie widzę. Filmy są jakby stworzone przez kogoś starszego, bardziej dojrzałe i „czystsze” w formie.....nudniejsze? Tarantino stara się nawiązywać do znanego wszystkim stylu swoich filmów, ale w niektórych miejscach osiąga to, w mojej ocenie, efekt inny od zamierzonego- sceny strzelania do bałwana, scena z workami na głowach i sporo innych przypominają mi raczej gagi Mela Brooksa i do jego filmów pasują jak ulał. Nie są złe, po prostu to nie jest to czego oczekuję od Tarantino.
Na pewno obejrzę jeszcze raz, spróbuję spojrzeć z dystansem. Teraz jednak mam wrażenie, że ktoś się zestarzał- albo ja, albo Tarantino.
Nie wiem, czy to kwestia "zestarzenia się", chyba jednak wypalenia? znudzenia? kpiny z widzów? Ta gra konwencją czy wręcz konwencjami jest charakterystyczna dla twórców, którzy nie bardzo wiedzą co dalej.... jak tu przeskoczyć samego siebie? No bo jak?