Chciałem sobie obejrzeć dobry western jak to zazwyczaj robię w niedzielne popołudnie no i zdecydowałem - Django. Najlepszy western, do tego z DiCaprio jednym z moich ulubionych aktorów. Obejrzałem do końca choć z trudem i chwilami zakrywając oczy rękoma.

Ogólna koncepcja interesująca - czarny niewolnik z misją uwolnienia żony z rąk białych panów.

Co mi się nie podobało to fakt ile ketchupu zmarnowano podczas kręcenia filmu. Czasami również miałem wątpliwości czy fabuła ma miejsce na Ziemi, bo grawitacja co niektórych osobników była wręcz nieziemska. Do tego ta atmosfera, przypominająca mi trochę obraz wojny według "Bitwy Warszawskiej" Wajdy. Po prostu sztuczność i brak atmosfery. Jedyna moim zdaniem poruszająca scena to ta, gdy wyciągano żonę Django z "Piekarnika" - moim zdaniem za mało jak na tak interesującą fabułę filmu.

No i rzecz jasna główny bohater musiał na koniec dopełnić sprawiedliwości zamiast okazać więcej rozumu i miłosierdzia od złych białych panów - oddzielił czarnych od białych i zabił zdawałoby się niewinną kobietę. Popsuło mi to końcową ocenę filmu jak i ocenę charakteru samego bohatera.

Mogło być pięknie, wyszła bajeczka.