Quentin. Obawiałam się tego filmu, ale po 10 minutach mój strach gdzieś prysł. Zastąpiło go uczucie relaksu. To dziwne być może, bo przecież u Tarantino mięsem armatnim jest zawsze ciało ludzkie, ale to przyło później… Zabawny film. Z dodatkiem przemocy. Elokwentna postac dr Schultza skradła moje serce i nawet bezpardonowe działania Django juz tego nie zmieniły. Cieszę sie, że western ożywa. Najpierw obejrzałam "3.10 do Yumy" i sie zachwyciłam, teraz Django. I nawet jeśli to nie jest czysty western o walce białych z indianami, to jendak biały wciąż jest antagonistą... No i-ale to juz można potraktowac jako spoiler-Quentin zawsze dla siebie rezerwuje jakieś 5 wybuchowych minut! :D