Ti West po raz kolejny strzelił sobie w kolano. Trudno wytłumaczyć nawet co skłoniło tak znanych aktorów do zagrania w tej produkcji. Scenariusz przecież ewidentnie był pisany na poczekaniu, a do tego te totalnie nieangażujące rozwiązania reżyserskie ( no może po za scenami z psem :D) Zalatuję tu desperacką próbą wypuszczenia filmu niezależnie od efektu końcowego i tym samym zwiastuje ( chyba) koniec przygody Westa z kinem na dłużej.
Bardzo dobry film! Nie rozumiem,tej krytyki. Klimat był,od początku,do końca filmu. Muzyka znakomita! Jeśli,ktoś jest fanem westernów,to nie powinien narzekać. Fabuła może,nie była zbyt orginalna,ale przecież,nie o to chodzi w westernach.
Nie chodzi tu o samą fabułę, tylko o sposób jej podania. O to, że motywację bohaterów wydają się być naciągane, a kwestie dialogowe infantylne lub nieistotne. Muzyka w tym filmie to taki stylistyczny zlepek rodem z westernowych klasyków - rzekomy hołd, ale ja tego nie kupuje. I najbardziej z tego wszystkiego mierzi mnie fakt, że tak interesujący reżyser jak Ti West ( House of the Devil, Inkeepers) nie jest w stanie nadać temu "dziełu" krzty stylu ,a nawet dostarczyć rozrywki.
Fabuła jest podana w nowy, świeży sposób. I to jej siła. Motywacje bohaterów naciągane? O co ci chodzi? O chęć zemsty za zabicie psa? Jedynego przyjaciela który pozostał? I jedynej "osoby" dla której żył? A może o motywacje dziewczyny, która chciała się za wszelką cenę z tamtąd wyrwać? A może o szeryfa, który miał poważą rozterkę co zrobić z niesfornym synem, a może o Harrisa, który wolał umrzeć niż zabić człowieka? A może o tchórzliwego Baryłę?
A ja kupuje muzykę.
Ti West po prostu chciał pokazać ludziom coś nowego, ale najbardziej mierzi mnie fakt, że ludzie wolą oglądać w kółko to samo.
Film jako western ma swój nowatorski styl i był świetną rozrywką dla niektórych - przynajmniej.