...bo nie wiedziałem jak zaakceptuję Clinta-staruszka. A to właściwie trochę o tym jest ten film. O starości, przemijaniu, kończącej się karierze, talencie... Niby trochę o baseballu, ale jakby trochę więcej o Clincie takim jaki jest na chwilę obecną. Jeszcze jary, jeszcze może, ale kto to wie co z tego wyjdzie. Dokładnie jak w tym filmie - niby gwiazda, ale trzeba mu patrzeć na ręce.
Na szczęście okazuje się, że Clint nie zapomniał jak się gra (choć wielu zarzuca mu jednowymiarowość tworzonych kreacji) i po kilkuletniej przerwie powraca do grania w dość dobrym stylu. Ok - nie powala nas, ale i sam film nie jest z gatunku wielkich dramatów, czy super kina. Ot takie powiedzmy niedzielne kino, które ogląda się dla relaksu i z przyjemnością daje wytchnienie od mainstreamowego komercjalizmu. Błacha historyjka, bohaterowie też niezbyt skomplikowani, wszystko wystarczy jednak by wprawić w przyjemny nastrój z lekką dozą życiowych prawd, kłopotów, miłości i innych typowych schematów.
Najważniejsze jednak, że Clinta nadal ogląda się z przyjemnością (oczywiście jako jego fan podpisuję się pod tym!) i jego postacie nadal tchną NIM, tak jak bywało dawnymi czasami. Dużym plusem jest też Amy Adams, którą wcześniej jakoś nie kojarzyłem, ale gdzieś tak od 2010 roku robi się o niej coraz głośniej. Fakt, że nie jest już najmłodszą "gwiazdą", ale mam nadzieję, że może przynajmniej nadal jest tą wschodząca :))
Do tego kilka zabawnych postaci drugoplanowych (za wyjątkiem Justina ;/ no ale...), kilka zabawnych sytuacji. Wszystko dobrane pod Clinta i jego postać. Całościowo wypada nad wyraz dobrze i przyjemnie. Polecam! W końcu co Clint to Clint :))