na tą najświeższą ekranizację książki Oscara Wilde'a czekałem już od dłuższego czasu. zważywszy na to ze w zasadzie żadna z dotychczasowych adaptacji w pełni mnie nie usatysfakcjonowała, obiecywałem sobie po tej produkcji całkiem sporo, tym bardziej że za kamerą stanął Oliver Parker, który ma na swoim koncie udaną filmową wersję szekspirowskiego "Otella" z Fishburne'm w roli gwałtownego Maura. niestety, wszelkie moje oczekiwania zostały zmieszane z błotem, a to co przedstawiono widzom jako produkt finalny bardziej przypomina jedną z produkcji Hallmarku niż pełnowartościowy obraz kinowy. pal licho że większość wątków została tu w większym lub mniejszym stopniu zmieniona, najgorsze jest to że na śmietnik wyrzucono całą dwuznaczność pierwowzoru. Parker ucieka się do wyliniałej dosłowności, która nic nie wnosi, bawi się w komputerowe sztuczki na poziomie "Harry'ego Pottera". zamiast rozważań na temat ludzkiej natury, istoty sztuki, zagadnień, które zajmowały Wilde'a w powieściowym pierwowzorze, otrzymujemy tu nijaki i bezbarwny horror skrojony pod dzisiejszą, mało wymagającą widownię. dochodzi do tego jeszcze koszmarne wręcz aktorstwo - zwłaszcza wcielający się w postać tytułową Ben Barnes to istna kumulacja bezbarwności, chodzące drewno wyjałowione z wszelkiej charyzmy. wbrew pozorom wcale lepiej nie spisuje się nijaki Colin Firth. zresztą sam jego bohater, lord Wooton, ulega tu drastycznej przemianie w stosunku do oryginału. on, który na kartach powieści był budzącym największą sympatię charakterem, tutaj sprowadzony został do roli zblazowanego, męczącego satyra, który na dodatek pod koniec przemienia się w jeszcze bardziej irytującego hipokrytę. ponad wszelką miarę chybiona, pozbawiona napięcia i klimatu rzecz. odradzam, zwłaszcza miłośnikom książki.