Fabułe Dredda można zawrzeć w dwóch zdaniach: Dredd wchodzi do budynku. Dredd
wychodzi z budynku. Można by było dopatrywać się głębszych odniesień jednak nie o tym
chcę pisać.
Film jest brudny brutalny i obdarty z tego wszystkiego do czego wszyscy już przywykliśmy.
Nie znajdziemy tu hollywoodzkiego humoru, hollywoodzkich tekścików, hollywoodzkiego
patosu, holywoodzkich romansów. Dlatego może ten film jest - taki wręcz offowy. Była
jedna scena w której powiedziałem sobie tutaj będzie podniosła chwila... musi być ..
zawsze jest ... rozczarowałem się pozytywnie. W całości do końca film trzyma się swoich
standardów, zupełnie jak główny bohater.
Ścieżka dźwiękowa jest taka sama: rytm silny jednostajny potwierdza metodykę niemal
rutynę życia głównego bohatera. Tonacje nieczyste - brudne. Gitara elektryczna z
przesterem na maxa - full metal dźwięk. Zakłócenia - wrażenie prującej się membrany
głośnika.
W rytm tej muzyki machałem głową i tupałem nogą podczas gdy Dredd rozwalał
wszystko na swej drodze. Nie pamiętam żebym robił coś takiego podczas oglądania
jakiegokolwiek filmu a zwłaszcza w czasie takich scen.
Efekty slow-motion, barwy, ujęcia, gra aktorska Urbana i w mojej ocenie prześliczna i
niczego sobie w grze Olivia Thirlby w sumie powodują że ten film był dla mnie zajebisty.
Biorąc pod uwagę frekwencje (6 osób ) u znajomego tak samo, w komentarzach też bez
tłumów- nie zobaczymy dwójki a szkoda....
POLECAM!
U mnie osób z 30,ale to centrum Warszawy...
Niestety dwójka nie powstanie,a szkoda bo film był świetny. Brud, syf, akcja w najlepszym wydaniu.