Nie tyle thriller, co czarna komedia, trochę w klimatach braci Coen, tyle, że z nutą "egzotyki". Zapatrzenie w hollywoodzkie kino (w tym Tarantino, który umieścił film na swojej liście najlepszych tytułów ubiegłego roku) jest wyraźnie widoczne, jednak w tle wyraźnie pobrzmiewa kulturowa odrębność narodu izraelskiego. Widać to zwłaszcza w prezentowanym tutaj typie humoru, który mi niespecjalnie przypadł do gustu: dowcip bywa nieco przaśny, niczym żydowskie przyśpiewki i kojarzące się z nimi pejsy. Tym samym, "Big Bad Wolves" zrobiły na mnie wrażenie produkcji nierównej - sama fabuła jest naprawdę ciekawa i nie brak w niej efektownych zwrotów akcji, niektóre sceny jednak wydają się być wyjęte z zupełnie innego filmu, już nie tak intrygującego, czy też może raczej: pozbawionego finezji, do której cała produkcja zdaje się aspirować. Nie przekonuje też finałowy "twist", wiadomo jaką rolę odgrywa, ale nic tak naprawdę we wcześniejszych wydarzeniach go nie "uprawomocnia". Mimo wszystko jednak warto się zapoznać, bo klimat jest intrygujący, a napięcia też nie brakuje.