Film rozpoczynają dokumentalne zdjęcia całkowicie zniszczonej, popowstaniowej Warszawy, umieszczone tu zdaje się po to, byśmy na koniec odnieśli wrażenie, iż szwedzki konsul, frankofil, uratował do społu z wyniosłym, ale przecież ludzkim (słodycze dla dziecka, niemoce starszego pana) Paryż przed zemstą nieobecnego Hitlera. Ja nie odniosłem takiego wrażenia, powiem więcej - ten film nie wywarł na mnie pozytywnego wrażenia. Lubię teatr, szczególnie teatr faktu, ale tu było francuskie ględzenie na temat udziału Francuzów (zaokienne powstanie, sugerowanie, że Paryżanie dają radę) w pokonaniu dogorywającej II Rzeszy. Fakt był jeden: owszem, istniały plany wysadzenia mostów i kilku zabytków Paryża, cała reszta, to coś na kształt "Bękartów wojny" i sławnego zamachu na Hitlera w Paryżu. Niestety, słowa, słowa, słowa, albo inaczej - ple, ple, ple Hollande i Merkel, no i mamy Cezara.
„My jako jeden z czwórki krajów, które pokonały Hitlera”, „tyle nasz naród musiał wycierpieć”, „nasz bohaterski ruch oporu”, „nasze dywizje pancerne zdobyły Paryż”, „zwycięskie powstanie paryskie” - tak po dziś dzień parlają Francuzi (a w każdym razie taka jest oficjalna wersja II WŚ) . Ani słowa o transportach Żydów, współpracy z Niemcami, walce ramię w ramię z Niemcami przeciwko Amerykanom i Brytyjczykom. Niemcy nie musieli we Francji trzymać właściwie żadnych oddziałów wojskowych, te które były – to strzegły wybrzeży. Tyle wniosła Francja aż do czasu De Gaulle'a i rachitycznego ruchu oporu. Nawet gdyby Paryż leżał nad Wisłą, nie wyglądałby tak jak nasza stolica pod koniec '44, właśnie z tych powodów, o których wyżej. Mieli szczęście i niech się cieszą, bo - prawem kaduka - Francja dostała status państwa równego Stanom, Rosji i Wlk. Brytanii! Nawet groteska powinna mieć swoje granice. Ten film, jak i wcześniejsza sztuka, są dla mnie właśnie groteskowe.