Jeszcze raz okazuje się, że receptą na dobre, wielkie kino jest prostota. A niestety coraz więcej twórców, szczególnie amerykańskich, o tym zapomina. Tworzy wymyślne historie, które ludzie oglądają, bo gra w nich Johny Depp albo Angleina Jolie. Bo mają promocję i wmawia się, że są one takie oryginalne. Tymczasem najzwyklejsza historia okazuje się bardziej interesująca od większości hollywódzkich produkcji. Scena jak dziewczynce wpadły buty do strumyka trzymała mnie bardziej w napięciu niż jakakolwiek scena z kariery Jamesa Bonda. Scena gdy ojciec "uczy" syna jak się wypytywać o prace w bogatych domach jest mocniejsza niż wselkie horrory. Jestem pod wrażeniem.