O "Hereditary" dowiedziałem się przypadkowo, z newsów o tym, że gdzieś jakimś dzieciakom w Australii puszczono zwiastun tego horroru przed bajką, na którą czekały, siedząc już w sali kinowej. News echem przeleciał przez portale typu filmweb, antyradio i ich zagraniczne odpowiedniki. Być może dzięki trololo operatora, film zyskał jeszcze większą reklamę i być może to nie był wcale przypadkowy ruch. No bo nic nie sprzedaje się tak dobrze, jak sensacja. Nie mnie to jednak oceniać - zapraszam na mini reckę najnowszego filmu ze stajni A24...
"Hereditary" zaczyna się nekrologiem o śmierci Ellen, seniorki rodu Grahamów. Rodzina po części jest zdziwiona obecnością pokażnej ilości gości na pogrzebie i stypie, ponieważ zmarła była dość skrytą osobą i nawet jej najbliżsi nie znali jej do końca (co jak się okaże, będzie fatalne w skutkach). Annie (świetna Toni Collette) wygłaszając mowę pogrzebową wyjawia swą dość szorstką relację z własną rodzicielką. Bohaterowie po samym pogrzebie starają się żyć jakoś z dnia na dzień, niemniej jednak wydarzenie, jakim jest utrata najbliższej osoby, wydaje się nie wywierać na nich jakiegoś wielkiego wrażenia. Jedynie Charlie (Milly Shapiro) zdaje się jakoś przeżywać śmierć swojej babci. Annie z kolei zaczyna uczęszczać na grupy wsparcia dla osób, które utraciły kogoś bliskiego. Wyjawia na nich, że matka była dość dziwną osobą, cierpiała na chorobę psychiczną a i w jej rodzinie dochodziło do samobójstw. W międzyczasie Peter (Alex Wolff) dostaje zaproszenie na imprezę, na którą zmuszony jest zabrać nieco odsuniętą od równieśników Charlie. Niestety dziewczynka zjada tort z orzechami, na które jest uczulona, a Peter próbuje ją zawieźć do najbliższego szpitala. Niestety dochodzi do tragicznego wypadku (jak się potem okaże - nie do końca będzie to wypadek) w którym siostra Petera ginie, a wkrótce po jej śmierci wdomu Grahamów zaczną się dziać niewytłumaczalne rzeczy...
Dalej nie będę może już spoilerował (no - może jeszcze raz). Fabuła nie skupia się na jednej postaci, ale na całej rodzinie, ale mimo to w jej przedstawieniu pierwsze skrzypce gra Toni Collette (którą ostatni raz widziałem w "Szóstym zmyśle"). Aktorka gra chyba tutaj rolę swojego życia. Gabriel Byrne znany choćby z "Podejrzanych" czy "Wroga publicznego" - jako stonowany ojciec - jest właściwie bladym cieniem samego siebie, choć niewykluczone, że taki był zamysł tej postaci wg reżysera i scenarzysty filmu, Ariego Astera. Alex Wolff wypada także dość dobrze a Milly Shapiro gra tutaj naprawdę niepokojąco, w pozytywnym znaczenu tego słowa (o ile tak się można wyrazić).
"Hereditary" w samej swojej konstrukcji nie jest stricte horrorem, tylko miksem tego gatunku z dramatem. Przez pierwszą godzinę mamy tutaj do czynienia z portretem rodzinnym, który ma na sobie niejedną rysę. Bohaterowie względem siebie mają dość "suche" relacje, bez jakichkolwiek emocji. A przynajmniej tak się nam wydaje, bowiem scena wybuchu gniewu Annie przy wspólnej kolacji na jej syna ukazuje, jak wiele kotłuje się w środku protagonistów.
Godzinne przedstawienie rodziny ma na celu zbudowanie więzi z postaciami odtwarzanymi przez aktorów, i to Asterowi udało się świetnie. Bowiem kiedy to horror przejmuje lejce, widz coraz bardziej niepokoi się o to, co będzie z nimi dalej i jak to się skończy.
Apropos strony grozy - tutaj należy pochwalić twórców za ich podejście do realizacji tego aspektu. Przede wszystkim postawili na suspens. Bez zbędnych, głupkowatych jumpscenek, tylko naprawdę straszenie wykreowanym klimatem. I to widać. Oprócz tego zadbano o to, by i strona dźwiękowa budowała klimat. Od dzisiaj już klikanie językiem nie będzie brzmiało w moich uszach tak samo, jak dotychczas :)
Cała historia, kiedy już wyjaśni się, po co było to wszystko, będzie miała jeszcze bardziej ponurą wymowę. Tutaj padnie bowiem największy spoiler (jeśli nie oglądałeś filmu i nie chcesz sobie psuć wrażeń, po prostu kontynuuj czytanie od następnego fragmentu i pomiń ten zaczynający się od znaków >>).
>>Wszystkiemu była winna babka, która będąc satanistką, sprowadziła klątwę na swoją rodzinę, a wszyscy nieznajomi, którzy byli na jej pogrzebie, to członkowie kultu mającego na celu przywołać demona w ciele jej wnuka. Zmarła była w stanie poświęcić życie własnego syna (o czym wspomina Annie na zajęciach terapii grupowej) po to, by tego dokonać. To też tłumaczy po części tytuł "Dziedzictwo", bowiem to, co nie udało się jej z własnym dzieckiem, udało się z wnuczką Charlie.
Dopełni to obrazu szaleństwa wykreowanego na ekranie a i nas zostawi w konsternacji z zapytaniem, jak wiele (lub raczej - jak niewiele) może znaczyć rodzina.
"Hereditary" ma jedną zasadniczą wadę - jest kapkę za długi i jak dla mnie mógłby trwać na spokojnie o te 10 minut mniej, a i tak nie straciłby na wymowie. Nie jest to też film dla wszystkich, co można zaobserwować nawet wśród dyskusji użytkowników tutaj, na filmwebie oraz ich rozbieżnych ocenach. Dlaczego? Ponieważ nie uważam też go za typowy film, na który można zwyczajnie iść do kina (niektórzy lubią bowiem się pośmiać nawet i z poważniejszych scen, jedni komentują to, co dzieje się na ekranie a inni zwyczajnie chrupią popcorn i rozpraszają tym samym uwagę pozostałych, którzy chcą się na oglądanej produkcji skupić. Jeszcze inni chcą poskakać trochę w kinowym siedzisku przy mocniejszych scenach, ale sorry - trafiliście pod zły adres. Już bardziej odpowiednim filmem do tego będzie wciąż grane "Przebudzenie dusz", które samo w sobie pomimo ogranych patentów jest całkiem fajnie nakręconym filmowym straszydłem). Inaczej ogląda się horror w kinie, a inaczej samemu na słuchawkach. "Hereditary" to film raczej do obejrzenia właśnie w ten drugi sposób. Dodatkowo nie epatuje nas strachami z szafy, opętanymi zakonnicami czy innymi nawiedzonymi lalkami. Przeraża swoją wymową i zagłębianiem się w szaleństwo. Sprzedaje naprawdę złożoną historię kilku postaci. Do tego zachęca, by obejrzeć go jeszcze raz, pogooglować i poczytać o elementach użytych w fabule, co pozwoli na wyławianiu smaczków, w postaci tego, co mogło być inspriacją do stworzenia scenariusza. Daję mu 8/10 - to nie jakiś straszak na miarę "Egzorcysty", czy "Dziecka Rosemary", ale naprawdę bardzo dobry kawałek kina, który daje nadzieję na to, że horror to wciąż gatunek, który może serwować nam przede wszystkim niesamowite, przerażające fabuły, a nie miałkie opowiastki z efektem nagłego pojawiania się krzywych mord na ekranie i podskakiwaniem na kinowym fotelu.
Zachęcam na seans tych, którzy wciąż zastanawiają się, czy warto. A warto. Naprawdę.