to, co mnie ku niemu skusiło to był tylko i wyłącznie Damien Rice, i niestety był on jedynym co mi się podobało.
no może jeszcxe angielski klimat filmu i Bill Nighy, ale to juz mniej.
4/10
Jeszcze Sigur Rós i niezwykła Kelly MacDonald (ale to moja słabość do niej). Na początku kojarzy się z "Lost in translation", ale włączenie do tego poważnego tematu politycznego było kiepskim posunięciem. I wyszło jakoś tak... miałko.
Mogło być lepiej. Film dla mnie dobry i subtelny, ale chciałoby się jeszcze. Taki raczej z niedopowiedzeniem, chociaż wiadomo, że ta historia trwała dalej.