Facet tyra za granicą żeby utrzymać rodzinę a w tym czasie jego żona, mimo że niedawno urodziła (w czasie poczęcia tego nieślubnego ten ślubny Jasiu musiał mieć chyba tylko kilka miesięcy) wdaje się w romans z jakimś szczeniakiem i na dodatek zachodzi z nim w ciążę.
Pewnie dlatego, że ksiądz zabronił używać prezerwatyw.
I co?
I ja mam teraz empatycznie pochylić się nad jej "tragedią"?
Mam łyknąć pitolenie reżyserki próbującej mi wcisnąć, że "okoliczności ją do tego zmusiły"?
Dla mnie główna bohaterka to modelowy egzemplarz tępej dzidy, tak tępej, że aż kompletnie niewiarygodnej.
The end.
Dokładnie, jedyną tragiczną postacią w tym filmie jest ten biedny Andrzej któremu przyszło użerać się z takim babskiem.
Bo to taki zyciowy rozjazd jest, miec ciastko i zjesc ciastko. Nie znamy przygod Andrzeja w Norwegii, oczywiście bohaterka tobzwykla ku...jest.
Reżyserka wcale nie wciska , że "okoliczności ją do tego zmusiły", nikt jej do tego nie zmusił, ale takie jest życie.
Facet wyjechał, a ona została sama, w domu na który nie może już patrzeć i z małymi dziećmi. Pieniądze przywożone przez męża nie zastapią uwagi i czułości. Zresztą jak było widać, kiedy mąz wracał to najpierw spotkanie z kumplami, dopiero poźniej szybki sex z zoną, jak dzieci śpią....