Eddie i Krążowniki II: Eddie Żyje!

Eddie and the Cruisers II: Eddie Lives!
1989
6,4 94  oceny
6,4 10 1 94
Eddie i Krążowniki II: Eddie Żyje!
powrót do forum filmu Eddie i Krążowniki II: Eddie Żyje!

Druga odsłona "Eddiego i krążowników" wydaje się wybiegiem mocno marketingowym. Wszakże, już pierwsza część była autorskim pomysłem Martina Davidsona, zamkniętą całością. W kontynuacji nie udziela się on w ogóle, nie pojawia się też większość obsady, do tego "The Cruisers" w zasadzie w filmie nie występują, więc nawet tytuł trąci ściemą. Od początku trzeba było podchwycić motyw sugerujący w zakończeniu poprzednika, że Eddie Wilson przeżył, ale też kilka faktów wymazać. Choćby to jak potoczyły się losy nowej płyty, z których w sequelu Eddie był bardzo niezadowolony. Stała się sukcesem, więc zrobiono z niej cyrk medialny. Wymyślono też, że istnieje jeszcze inna taśma z nagraniami Wilsona, by nadać nowy bieg historii.

Cóż, trący to trochę hipokryzją, gdy film ma opowiadać dalsze losy muzyka outsidera, który gardzi komercyjnymi zabiegami, a sam film się od nich roi. Już nawet fakt, iż 30 letni Michael Paré, gra wokalistę teoretycznie mającego tu 60 lat. No, ale cóż, film powstał, ja go obejrzałem i nie jestem, aż taki zdruzgotany. To sequel wtórny, znów opowiadający o muzyku-bogu, znającym "obiektywną prawdę" o dobrym brzmieniu i dzięki temu tworzącym piosenki idealne. To niesamowite jak nudne i proste brzmienie odgrywają na scenie bohaterowie, a jakie mu się nadaje znaczenie, ale to trzeba przyjąć tak jak w przypadku pierwszej części, nawet jeżeli tam piosenki były nieco lepsze. Gdy się to zaakceptuje, ogląda się film nawet ok. W sensie, sporo tu wad, ale są też mocne strony. Choćby to, że wciąż występy sceniczne robią wrażenie. Czuć chemię z tłumem, widać zaangażowanie bandu i co najważniejsze, skutecznie stworzono iluzję jakoby band istniał na prawdę. W sensie, że ma wiele piosenek, umie zagrać godzinny koncert, planuje szczegóły. W wielu filmach tego typu, udaje się, że zespół osiągnął sukces, a na jego potrzeby projektuje jedną piosenkę i kreuje jednoutworowe występy. Tu tego nie ma, są całe sety i ciężka praca od podstaw. Za to szanuję. Chociaż to już była zaleta oryginału, tutaj umiano to tylko pociągnąć dalej.